Mój syn ma 21 lat i nadal na mnie wisi. Co tu dużo mówić – jest dość niepoważny, arogancki i zapatrzony w siebie. Nie wiem, jak udało mi się wychować tak samolubną osobę. Myślę, że wynika to z tego, że wychowywałam go sama, bez męża.
Marek nie tylko żył sobie beztrosko na mój koszt, ale też obdarował mnie wnuczką. Nie chciał się jednak ożenić i nie spieszył się z uznaniem dziecka. Postanowiłam naprawić jego błędy – pomagałam finansowo wnuczce i często się nią zajmowałam. Dobrze, że jej mama to świetna dziewczyna – wciąż wstydzę się przed nią za syna.
A Marek wie tylko, jak wziąć ode mnie pieniądze na rozrywkę, naukę i nowe ubrania. Uważa, że skoro mam własną firmę, to nie brakuje mi pieniędzy. Ale nie rozumie, że na te pieniądze muszę ciężko zapracować.
Szczerze mówiąc, jestem tym wszystkim zmęczona. Postawiłam synowi warunek – jeżeli do końca studiów nie znajdzie pracy – może zabierać swoje rzeczy. A jeżeli zacznie pracować, dam mu czas, żeby stanął na nogi i dopiero wtedy poproszę, żeby się ode mnie wyprowadził.
Do samego ukończenia studiów Markowi nie udało się znaleźć żadnej pracy. A dokładniej, to nawet jej nie szukał, bo myślał, że żartuję. Ale ja byłam śmiertelnie poważna – spakowałam jego walizkę i poprosiłam, żeby wieczorem już go nie było w moim domu. Bo co mi pozostało?
Syn strasznie się obraził i poszedł przenocować u znajomych.
No cóż, kiedyś mi podziękuje i zrozumie, że to wszystko było tylko dla jego dobra. Mam nadzieję. Chcę wierzyć, że postępuję właściwie. Jeżeli go nie zmuszę, to się nie zmieni. Zdecydowanie musi dorosnąć i zacząć odpowiadać za siebie i swoje czyny.