Pewnego lata pojechałem do centrum Warszawy, na spacer. Wysiadłem z metra i ruszyłem przed siebie. Tuż przede mną szła starsza kobieta, która była bardzo elegancka. Ubrana w koronki i kapelusz. Szła wspierając się drewnianą laską. Miała również ozdobne rękawiczki. Wyglądała jak wyjęta z poprzedniej epoki, prezentowała w sobie ideał dawnej mody. Sam nie wiem do końca dlaczego tak bardzo zwróciła moją uwagę. Nagle zauważyłem, że kobieta zachwiała się i zaczęła upadać. Szybko podskoczyłem do niej, łapiąc ją by nie upadła na chodnik. Podprowadziłem ją na drewnianą ławkę w cieniu.
– Babciu, pozwól, że zadzwonię na pogotowie! – zwróciłem się do niej tknięty nagłym wspomnieniem o mojej babci – Jak się czujesz?
– A od kiedy jestem Twoją babcią? – odparła – Z tego co wiem nie jesteśmy spokrewnieni. Nazywam się Bożena Kowalska.
Byłem tym odrobinę przytłoczony. Wyciągnąłem do tej kobiety pomocną dłoń, a ona potraktowała mnie z taką wyższością mimo, że moja pomyłka była zupełnie przypadkowa. Nie chciałem źle. Na mojej twarzy musiało wymalować się oburzenie, ponieważ kobieta po chwili powiedziała:
– Nie gniewaj się na mnie, Kochanie. Nie ma potrzeby wzywania karetki pogotowia, usiądę teraz trochę, złapię oddech. Jest gorąco, wiesz… Czy nie będzie Ci trudno odprowadzić mnie do mieszkania?
Tak zaczęła się moja przyjaźń z Panią Bożeną. Kiedy po raz pierwszy byłem w jej domu, byłem zdumiony, jak wiele ciekawych rzeczy i książek ma w sobie to mieszkanie. Pani Bożena miała 92 lata, była wdową po wykładowcy akademickim, sama była z dawnej szlachty. Opowiedziała mi o swoim życiu, a ja słuchałem z otwartymi ustami. Przeżyła wiele, jej rodzice zostali zastrzeleni, a niania przygarnęła ją jako swoją córkę. Potem nadeszła wojna, mieszkała w Warszawie, przeżyła ciężkie chwile.
Następnie, w wieku trzydziestu pięciu lat, wyszła za mąż za słynnego profesora, ale nie mieli wspólnych dzieci. Profesor był wdowcem, wychowując czteroletniego syna. Pani Bożena zastąpiła jego matkę. Jej mąż zmarł dość młodo, nie był nawet w wieku sześćdziesięciu lat, syn wyemigrował do Ameryki. Pani Bożena została sama. Syn pisał rzadko, dzwonił jeszcze rzadziej. Miał dzieci – chłopca i dziewczynkę, jej wnuki. Wnuczka Suzy przyjechała do Warszawy, odwiedziła ją, przyprowadziła zagranicznych gości, swoich przyjaciół ze szkoły, uśmiechała się z amerykańskim, białym uśmiechem. Ale była obca dla Pani Bożeny. W końcu nie miały bliskiego kontaktu gdy dziewczynka była jeszcze dzieckiem.
Najwyraźniej z samotności lub z tęsknoty za zwykłymi relacjami międzyludzkimi Pani Bożena bardzo się do mnie przywiązała. Ja zresztą do niej też. Uwielbiałem tę starszą panią. Była wspaniałym gawędziarzem, miała niesamowite pragnienie życia i talent do snucia opowieści. I jak się ubierała! W kapeluszach i rękawiczkach nie wyglądała śmiesznie, była pełna godności i szyku.
Kupiłem jej bilety do teatru i towarzyszyłem na premierach, robiłem jej także zakupy i pomagałem w pracach domowych oraz porządkach. Zastanawiałem się sam jak wpłynęła na mnie ta znajomość. Nie byłem zbyt wspaniałomyślny wcześniej i nigdy tak naprawdę nikomu nie pomogłem, nawet nie karmiłem kotów na podjeździe przed moim blokiem. Do niej z kolei pobiegłem na jej „pierwsze wezwanie”. Nie płaciła mi za to pieniędzy. Kiedyś zaproponowała mi nawet jakieś skromne wynagrodzenie ale nie chciałem go przyjąć. Nie była biedną emerytką. Miała sporą emeryturę i dostawała też niewielkie pieniądze z przedruków prac jej męża. Nie chciałem brać jednak od niej pieniędzy bo po prostu się z nią przyjaźniłem, bezinteresownie. Minęły dwa lata. Miała mieć dziewięćdziesiąt pięć lat za miesiąc, ale wciąż była dość wesoła i żwawa.
– Możesz sobie wyobrazić, że już dawno umarli wszyscy moi przyjaciele. Mój Zdzisław czekał już na mnie w następnym świecie. Nigdy nie myślałam, że będę żyła tak długo, mój drogi. Oto telefon mojego syna. Zadzwoń do niego, kiedy stanę przed Bogiem, powiedz mu, a w ostatniej podróży poprowadzisz mnie Ty. Czy to nie utrudni ci niczego? Zgodzisz się?
– Pani Bożeno, proszę nie mów teraz o śmierci. Już niedługo będziemy świętować Pani kolejne urodziny! – powiedziałem do niej, nie podobały mi się jej smutne rozważania
Trzy dni przed urodzinami Pani Bożena nie odebrała telefonu kiedy do niej zadzwoniłem. Natychmiast wszystko zrozumiałem i pobiegłem do jej domu. W mieszkaniu panowała cisza. Pani Bożena umarła cicho, we śnie, nikomu nie przeszkadzając. Żyła w ten sam sposób, starając się nikomu nie przeszkadzać i nie polegać na nikim. Być dumną i niezależną kobietą.
W swojej ostatniej podróży była eskortowana przeze mnie i moją żonę. Zadzwoniłem też do syna Pani Bożeny i poinformowałem go o śmierci. Powiedział, że przyjedzie.
Miesiąc później przyjechał, dałem mu klucze i list od Pani Bożeny, odprowadziłem go też na cmentarz i pokazałem mu grób jego matki.
Dwa dni później zadzwonił do mnie z pogróżkami. Pani Bożena zostawiła kopię swojej woli w liście do niego. Zapisała mi swoje mieszkanie w centrum Warszawy i prawa do publikacji swojego męża.
Szczerze mówiąc, byłem zszokowany. Nigdy nie rozmawialiśmy o niczym materialnym, nie wiedziałem o jej woli. I w ogóle się z nią nie kontaktowałem z powodu mieszkania lub spadku. Po prostu ją lubiłem. Jej syn pozwał mnie, próbując zakwestionować wolę, mówiąc o swojej matce jako o osobie niepoczytalnej.
Postanowiłem jednak się nie poddawać. Pani Bożena była szczęśliwa w ostatnich latach swojego życia. Ja, zupełnie obca osoba, zastąpiłem ją, jej syna i wnuki. Gdyby była im bliska, dzwonili do niej znacznie częściej, przychodzili lub zabierali do siebie.
Trzeba kochać i pamiętać o swoich bliskich bo potem może być już za późno.