Skończyłam gotować jedzenie, które stało na kuchence, posprzątałam, spakowałam swoje rzeczy i zadzwoniłam po taksówkę. Rodzice byli bardzo zaskoczeni, kiedy zawitałam do nich z walizkami, jednak o nic nie pytali, za co byłam im bardzo wdzięczna. Czekałam na telefon od niego w piątek, sobotę a później pomyślałam, że nie zadzwoni pierwszy. Zadzwonił dopiero dzisiaj i nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
Jesteśmy małżeństwem od dwóch lat, nasze dziecko ma dziewięć miesięcy, a relacje pomiędzy mną, a mężem pozostawiają wiele do życzenia. Ostatni tydzień to doskonała ilustracja naszego życia – ja w domu sama z dzieckiem i on sam, nie wiadomo gdzie.
Przed narodzinami syna świetnie się ze sobą bawiliśmy, mieliśmy wspólne hobby i lubiliśmy spędzać razem czas. Wiadomo, że pojawienie się potomka musiało wszystko zmienić. Staliśmy się rodzicami, jednak mój mąż uważa, że dla niego nic się nie zmieniło, że jest dobrze tak, jak jest.
Nie mogę z nim porozmawiać, zawsze jest zmęczony albo zajęty. Przychodzi z pracy, czasami zje coś w domu, czasami w drodze z pracy kupi sobie jakąś przekąskę. Później zasiada przed komputerem do gier albo ogląda film w telewizji.
Kiedyś tak oboje żyliśmy. Liczyłam na to, że nadal wszystko będziemy robili razem. Wzięliśmy ślub, poczęliśmy dziecko. Niestety takie życie nie interesuje mojego męża.
Weekendy też spędzamy osobno. Mąż śpi do południa, później spotyka się z przyjaciółmi, chodzi na koncerty lub w inne miejsca, do których nie mogłabym zabrać synka. Na moje pretensje odpowiada zawsze „a co, mam przy tobie cały czas siedzieć?”.
Oczywiście, że nie. Tyle, że przydałoby mi się pomoc w wychowywaniu syna.
W zeszły piątek nadszedł dzień, w którym miałam już dość. Siedziałam w kuchni, kołysałam małego, który ciągle płakał i nie chciał zejść z moich kolan. Spojrzałam na garnek wypełniony zupą i pomyślałam „Czy to mi jest potrzebne? Mam w domu męża czy kota, który chodzi swoimi drogami?”
Skończyłam gotować jedzenie, które stało na kuchence, posprzątałam, spakowałam swoje rzeczy i zadzwoniłam po taksówkę. Rodzice byli bardzo zaskoczeni, kiedy zawitałam do nich z walizkami, jednak o nic nie pytali, za co byłam im bardzo wdzięczna. Czekałam na telefon od niego w piątek, sobotę a później pomyślałam, że nie zadzwoni pierwszy. Bóg jest mu sędzią. Jestem zdecydowana na rozwód.
Liczyłam się że wszystkim. Nawet z tym, że mieszka z nim już nowa kobieta. Mężowi jednak udało się mnie zaskoczyć. Zadzwonił we wtorek wieczorem z pretensjami o to, gdzie spędziłam cały dzień. Cały dzień, cholera jasna!
Okazuje się, że zachorował i nie poszedł do pracy. I tylko dlatego zauważył, że nie ma nas w domu. Zauważył, że jedzenie w lodówce jest stare, nikt się nie krząta po domu i jest po prostu cicho. I pomyślał, że wyszłam gdzieś z domu rano i jeszcze nie wróciłam.
Zabawne i jednocześnie smutne. Nie wyjaśniłam nic mężowi. Powiedziałam jedynie, że wystąpię o rozwód. Nie widzę żadnych szans na poprawę naszych stosunków po tym, jak pokazał ile dla niego znaczymy. Gdyby nie choroba, pewnie zauważyłby, że mnie nie ma dopiero wtedy, gdyby dom zamienił się w wysypisko śmieci, skończyły się czyste naczynia i ubrania. O synu pewnie by w ogóle nie pamiętał.
Mama mówi, że za bardzo się spieszę z rozwodem. Że mężczyzna musi się przyzwyczaić do bycia mężem, ojcem, głową rodziny. Ja myślę, że albo się nim jest albo nie. Zauważenie, że w domu nie ma żony i dziecka dopiero na czwarty dzień to chyba lekka przesada, prawda?