Kilka dni temu odebrałem telefon od dalekiej krewnej. Jakaś piąta woda po kisielu, jak to mówią. Nawet nie pamiętam dokładnie, kim ona dla mnie jest.
W każdym razie zadzwoniła do mnie i zaczęła mnie wypytywać o różne rzeczy, a na koniec spytała jakie są moje plany na Sylwestra i Nowy Rok. Opowiedziałem jej, w jaki sposób przygotowuję się do świątecznego czasu, który mam zamiar spędzić z rodziną. Mój syn, którego nie widziałem od dłuższego czasu, ma przyjechać zza granicy i chcę z nim świętować aż do Nowego Roku.
Nagle moja krewna stwierdziła:
„Co za wspaniały pomysł, menu jest takie wykwintne. Będzie dużo dobrego jedzenia, to będzie wspaniała impreza. Mój mąż wyjeżdża w delegację, więc pomyślałam, że wpadnę do was na Sylwestra”.
Jestem osobą, która nie wie, jak odmawiać ludziom, bardzo boję się ich urazić. Jednak w tym przypadku musiałem grzecznie odmówić. Odpowiedziałem:
„Nie obraź się, ale chcemy świętować Sylwestra z najbliższymi nam osobami. Chcemy porozmawiać w rodzinnym gronie, obejrzeć stare filmy, wyciągnąć album z dziecięcymi zdjęciami naszego syna”.
Powiedziała: „Dobrze, rozumiem, że nie jestem mile widziana” i po tych słowach odłożyła słuchawkę. Wiedziałem, że jest urażona, ale nie zamierzałem jej przepraszać. Może nie byłem zbyt gościnny, ale uważam, że mam prawo spędzać święta tak, jak chcę. To moja osobista sprawa.
Wyjaśnię teraz powody, dla których nie chcę zapraszać swojego krewnego.
Sylwestra traktuję jako uroczystość rodzinną. Nie chcę organizować głośnych imprez i oglądać pijanych twarzy. Dopóki moje dzieci nie założą własnych rodzin i nie przestaną świętować razem ze mną, chcę spędzać ten czas z nimi, a nie z innymi ludźmi. Można wybrać inny dzień na wizytę.
Kilka lat temu zorganizowałem święta w naszej chacie w górach. Chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że to nie ja ich zaprosiłem, ale oni sami zaproponowali, żeby tam obchodzić święta, a ja się zgodziłem. Na początku ustaliliśmy, że my z żoną przygotujemy dania główne, a goście przyniosą przekąski i prezenty dla dzieci.
Potem pomyślałem, że nie damy rady przygotować wystarczająco dużo jedzenia, a w pobliżu nie ma sklepów, w których można by kupić artykuły spożywcze, więc zaproponowałem, abyśmy wspólnie przygotowali posiłki. Uzgodniliśmy, że każdy przyniesie coś, co lubi. W naszym domku czekał na nich suto zastawiony stół, a krewna wręczyła mi dwa kartony soku i kilogram mandarynek. OK, nie było mi szkoda pieniędzy i zapomniałem o tym incydencie. Byłem jednak wtedy w złym humorze, gdy podarowałem żonie wełnianą czapkę i szalik, a ona dała mężowi złotą bransoletkę. W kolejne dni świąt nie pomogła nam nawet umyć naczyń ani posprzątać ze stołu. Dlaczego miałbym chcieć znowu spędzać z nią świąteczny czas?