Mam przyjaciółkę, Kaję, która bardzo starała się przekonać nas, żebyśmy nie przeprowadzali się na wieś. To bardzo denerwowało mnie i mojego męża, przecież nie będziemy robić tego, co ona chce.
Po około roku poszukiwań udało nam się znaleźć odpowiedni dom, do którego się wprowadziliśmy. Kaja dzwoniła do mnie prawie codziennie i pytała szyderczo, czy znaleźliśmy pracę, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że pracujemy zdalnie i nie zamierzaliśmy tego zmieniać. Ciągle też pytała czy mamy dobry zasięg Internetu.
Kaja przyjechała do nas w odwiedziny na początku października. Minął już ponad rok od naszej przeprowadzki. Niechętnie chodziła po naszej posesji i przez pierwsze dwa dni pobytu u nas siedziała w domu, pijąc piwo ze swoim małżonkiem.
Przez te wszystkie dni, mimo pobytu gości, nadal robiliśmy przetwory z naszych warzyw i kompoty z owoców. Trzeciego dnia Kaja i jej mąż zaczęli wieczorem szykować się do wyjazdu autobusem. Nie dałam im żadnych prezentów, wtedy moja przyjaciółka sama poprosiła mnie, żebym dała im worek ziemniaków i jabłek.
Zasugerowałam, żeby sami zeszli do piwnicy po ziemniaki, ale nie chcieli tego robić tłumacząc się kacem. Dałam im worek i wiadro na jabłka. Z wyrazem niezadowolenia poszli zbierać owoce do sadu.
Zastanawiałam się, jak zamierzają to wszystko wnieść do autobusu, ale gdy już zebrali jabłka, stało się dla mnie jasne – poprosili mojego męża, aby ich podwiózł.
Do miasta było około trzech godzin jazdy w jedną stronę, a mój sprytny mąż szybko wykręcił się tłumacząc, że wypił już piwo. Odeszli więc taszcząc podarki w rękach
Zniknęli nam z pola widzenia na kilka lat. Oczywiście dzwoniliśmy do siebie nawzajem, ale nigdy nie przyjechali w odwiedziny. Może jestem niemiła, ale uważam, że nie mają po co przyjeżdżać do mojej małej nudnej wioski.
Ale pod koniec listopada pojawili się u naszych drzwi bez zapowiedzi – chcieli nas zaskoczyć. Przyjechali na weekend, ale nie mieliśmy dla nich czasu. Już od tygodnia skubiemy drób, bo w tym okresie jest wiele zamówień. Jeszcze tego samego dnia ubiliśmy trzy woły. Ale w porządku, niespodzianka to niespodzianka.
Szybko nakryliśmy do stołu, Kaja i jej mąż siedzieli, jedząc i pijąc, a my biegaliśmy między obowiązkami a gośćmi. Przynajmniej mogli zaoferować pomoc przy skubaniu drobiu, pochodzili ze wsi, na pewno wiedzą jak to się robi.
Mam już ubity cały drób na zamówienie, ale chcieliśmy zabić też kilka sztuk dla siebie i rodziców przed Nowym Rokiem, ale nie czułam się komfortowo. Zaproponowałam gościom gęś, ale powiedziałam, że będą musieli sami ją oskubać. Powiedzieli, że zrobią to jutro.
Nadszedł następny dzień i nie odezwali się w tym temacie ani słowem. Pomyślałam sobie, że możemy milczeć. Tym razem przyjechali własnym samochodem, więc przed ich odjazdem zaproponowałam, by zabrali trochę warzyw. Pozwoliłam im wybrać co chcieli, a oni załadowali bagażnik do pełna. Nie przeszkadza mi to, niech im pójdzie na zdrowie. Mamy wystarczająco dużo jedzenia na kilka lat.
Ale następne pytanie Kai mnie zaskoczyło. Zapytała czy nie miałabym dla niej porcji wołowiny.
Razem z mężem przekazaliśmy, że nie mamy. Naprawdę nie mieliśmy dodatkowej wołowiny, najpierw zbieramy zamówienia, a potem dopiero zabijamy krowy. Nie chcemy marnować mięsa. Nawet kiedy nam coś zostaje, to przecież mamy rodzinę.
Prawdopodobnie żywią do nas urazę, do tej pory Kaja nie zadzwoniła ani nie napisała. A naszym wspólnym znajomym przekazała, że jesteśmy pazerni, bo nie podzieliliśmy się z nimi mięsem.