Moja matka przez całe życie mieszkała na wsi.
Prawdopodobnie ona również nie znała mojego ojca, a kiedy wyszłam za mąż w wieku siedemnastu lat, pośpiesznie znalazła dla siebie mężczyznę, z którym spędziła resztę życia. Prawie w każdy weekend przyjeżdżałam do mamy na wieś, by pomóc jej w ogrodzie, a później przywoziłam jej do pomocy wnuki.
Z moim ojczymem mieliśmy normalną relację, jednak zmieniło się to po śmierci mojej matki. Dowiedziałem się, że przekazała mi swój dom w spadku. Kiedy przyjechałam zorganizować pogrzeb, który sama opłaciłam, ojczym powiedział, że nie pozwoli mi postawić stopy w domu, a jeśli spróbuję objąć spadek, to on spali dom.
Nie chciałam się z nim kłócić, nie potrzebowałam też tego domu, ponieważ dobrze mi się mieszkało z rodziną w mieście. Ojczym zabronił mi zabrać cokolwiek z domu, nawet przetworów na stypę, ani szalika mojej mamy na pamiątkę…
Ale jakiś miesiąc temu dowiedziałem się, że w domu był pożar. Ojczym udusił się w dymie, a cała chata spłonęła doszczętnie. Jego groźby się spełniły. I choć nie jest dobrze myśleć w ten sposób o zmarłych, to uważam, że ukarała go moja matka.