Odkąd pamiętam, zawsze żyliśmy skromnie. Rodzice nie wylewali za kołnierz, nie jestem pewna, czy potrafili wymienić imiona swoich dzieci albo chociaż podać prawidłową ich ilość. Cała nasza czwórka starała się jakoś przetrwać i robiliśmy wszystko, aby wydostać się z dna, na które ściągali nas rodzice. Staraliśmy się wyprzeć z pamięci najgorsze chwile.
Wyprowadziłam się z domu jako ostatnia, bo byłam najmłodsza. Aplikowałam na studia jak najdalej od rodzinnego domu, zależało mi na bezpłatnych studiach, dobrym stypendium i akademiku, nie było ważne jaki wybiorę kierunek. Po zajęciach dorabiałam roznosząc ulotki, a potem jako barmanka. To właśnie w klubie poznałam Damiana, był już po studiach, pracował jako geodeta. Nie mam pojęcia co takiego we mnie dostrzegł, ale nie minął rok, a ja byłam jego żoną. Pomyślałam wtedy, że najgorsze zostawiłam za sobą i teraz czeka mnie już tylko świetlana przyszłość. Nie musiałam długo czekać, by okazało się jak bardzo się wtedy pomyliłam.
Nie zaimponowałam rodzinie męża, mieli mnie za kogoś gorszego od siebie. Nie dawali mi zapomnieć skąd pochodzę i kim jestem. Nie pomogło zdobycie tytułu inżyniera, ani podarowanie im wnuków. Już nawet mąż nie miał do mnie szacunku.
Nie wiem co takiego się zmieniło przez 5 lat od ślubu, ale pewnego dnia okazało się, że moje klucze nie pasują do zamka, a przed drzwiami zastałam dwie walizki z moimi rzeczami. Mąż nie otworzył mi, kiedy go wołałam z korytarza. Przez drzwi rzucił tylko, że niedługo skontaktuje się ze mną prawnik, a skoro nie mam się gdzie podziać, to dzieci zostają z nim. Łaskawie pozwolił mi się z nimi widywać w weekendy.
Miałam zamiar walczyć o swoje prawa, nie byłam już tą samą głupią dziewczyną, co kiedyś. Wizja utraty dzieci dodawała mi sił! Zatrzymałam się u przyjaciółki zanim znalazłam sobie mieszkanie, a potem bardzo szybko udało mi się zmienić pracę na dobrze płatną. Jakimś cudem znalazłam w sobie odwagę do zmiany.
Rozwód ciągnął się długimi miesiącami, ustalanie opieki nad dziećmi i podział majątku nie był łatwą sprawą. W tym czasie ja pracowałam na dwa etaty, by odłożyć jak najwięcej pieniędzy. Mój mąż jest zamożnym człowiekiem, stać go na najlepszych adwokatów i stało się tak, że dzieci zostały przyznane jemu, a mi zasądzono prawo do widywania się z nimi. Byłam wściekła i zaczęłam pracować jeszcze ciężej.
Kilka lat później udało mi się kupić dwupokojowe mieszkanie za gotówkę, z bardzo niewielkim kredytem. Mój mąż jakimś cudem dowiedział się o moim zakupie i przyjechał ze mną porozmawiać.
– Dobrze zarabiasz, masz świetne warunki lokalowe, nie spodziewałem się tego po kimś takim jak ty. Może weźmiesz dzieci do siebie?
– Chyba żartujesz, tak o nich walczyłeś. Wystarczy mi to, że widuję ich kiedy tylko mogę i mam czas. Dużo pracuję, muszę też odpoczywać, a im jest dobrze z tobą. Niech tak zostanie.
Nasze dzieci są już nastolatkami, mam z nimi dobry kontakt. Mój były mąż karmił ich i ubierał, ale ja też brałam czynny udział w ich wychowaniu. Dzieci mnie kochają i nie osądzają, były już wystarczająco duże, by zrozumieć, że to ojciec doprowadził do rozwodu. Nigdy z nich nie zrezygnuję, ale te kilka lat do pełnoletności mogą pomieszkać dalej z ojcem.
Jestem jeszcze młoda, chciałabym kogoś poznać i się zakochać. Gdyby mąż mnie nie zostawił, to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Widocznie faktycznie, gdzieś w środku, faktycznie jestem taka, jak mówiła rodzina męża. W końcu sama praktycznie nie miałam matki. Ja przynajmniej kocham moje dzieci.