Iwan stał przy wyjściu z metra, skulony pod ścianą, chroniąc się przed jesiennym deszczem. Miasto było szare, ludzie przemijali, nie patrząc na siebie. W kącie, na starej skrzynce, siedziała staruszka z akordeonem. Nosiła znoszony płaszcz, miała podarte kalosze, ale w jej głosie – gdy zaczęła śpiewać – była siła. Kołysanka, rosyjska, taka, jaką matka śpiewała Iwanowi w dzieciństwie.
Serce mu zamarło. Jego mama zniknęła 45 lat temu. Miał wtedy sześć lat. Wyszła po chleb i nie wróciła. Nigdy nie znaleziono śladu.
Podszedł bliżej. Kobieta śpiewała z zamkniętymi oczami. A gdy je otworzyła i spojrzała na niego, coś w nim pękło.
– Mamo? – wyszeptał.
Staruszka spojrzała uważnie.
— Wanieczka? — szepnęła, przyciskając akordeon do piersi.
Iwan ukląkł, objął ją. Czas stanął. Wszystkie lata samotności i pytań rozpłynęły się.
Zabrał ją do domu. Dał ciepło, jedzenie, lekarza. Staruszka powoli wracała do życia, trzymając go za rękę nawet podczas snu. Po kilku dniach zaczęła mówić o przeszłości – o uderzeniu, o szpitalu, o utraconej tożsamości. Pamiętała tylko piosenkę, którą śpiewała bez przerwy.
Iwan rozpoczął poszukiwania. Stary śledczy przypomniał sobie sprawę, detektyw odnalazł informacje. Sprawca dawno nie żył – kobieta naprawdę mogła być jego matką.
Ale z czasem Iwan zaczął dostrzegać nieścisłości. Jej wspomnienia się mieszały, głos brzmiał znajomo, lecz… nie do końca. W końcu pokazał jej zdjęcie z rodzinnego albumu.
– To ty – powiedział.
Spojrzała.
– To nie ja, Wanieczka – powiedziała łagodnie. – Ale chciałam, żebyś wierzył. Bo ty dałeś mi dom, a ja… tylko śpiewałam tę piosenkę, bo ją kiedyś usłyszałam od innej kobiety.
Iwan poczuł, jak świat się osuwa spod nóg. Ale patrząc na nią, zrozumiał: to ona dała mu nadzieję. To ona przywróciła mu coś, co utracił wiele lat temu.
– Nie jesteś moją mamą – powiedział, obejmując ją. – Ale jesteś dla mnie jak mama. I chcę, żebyś została.
Płakali oboje. On – bo odzyskał coś, czego nie szukał. Ona – bo pierwszy raz od lat ktoś nazwał ją potrzebną.
Od tamtego dnia mieszkali razem. Nie byli rodziną z krwi, ale sercem – tak. A czasem to właśnie serce wybiera lepiej niż los.
