Przyjazd rodziny przemienił ciszę domu w gwar głosów, śmiechu i szybkich kroków. Lukas i Sofia od razu wybiegli do ogrodu, ciekawi każdego zakątka. Lisa pokazała im domek na drzewie, który Andreas sklecił naprędce dwa tygodnie wcześniej specjalnie dla nich. Dzieci aż krzyknęły z radości, a Anna odetchnęła z ulgą — wreszcie miały gdzie wyładować energię.
Margaret zachowała jednak krytyczny ton. Choć była szczerze poruszona pięknem miejsca, nie mogła się powstrzymać od uwag.
— Ładnie, bardzo ładnie, — powiedziała, przesuwając dłonią po balustradzie tarasu. — Ale co zrobicie zimą? Nie zmarzniecie tutaj? W mieście wszystko jest pod ręką.
Andreas uśmiechnął się cierpliwie. Znał dobrze zwyczaj matki, by doszukiwać się wad.
— Mamy centralne ogrzewanie, kominek, a ściany są solidnie ocieplone. Nie zmarzniemy, mamo, bądź spokojna.
Lisa, bardziej wrażliwa, ugryzła się w wargi, by nie odpowiedzieć ironicznie. Miała wrażenie, że każde słowo teściowej to próba udowodnienia, iż ich wybór był szaleństwem. A jednak, gdy Margaret przeszła przez ogród i dotknęła palcami starannie posadzonych róż, na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech.
— Masz dobrą rękę do kwiatów, Andreas, przyznała.
Wieczorem rozpalili grilla. Dzieci biegały po trawie, czerwone na twarzy od zabawy.
Anna opowiadała o nowościach z miasta: perypetiach w pracy, problemach w szkole dzieci, rosnących cenach. Lisa słuchała jej uważnie, a jednocześnie czuła, jak między nią a miejskim zgiełkiem opada niewidzialna zasłona spokoju. Tutaj, zaledwie kilka kilometrów od metropolii, życie miało inny rytm.
— Wiesz co, — powiedziała Anna, unosząc kieliszek wina, — choć na początku się dziwiłam, teraz naprawdę rozumiem, dlaczego to zrobiliście. Moje dzieci są tu szczęśliwsze w jedno popołudnie niż w całym miesiącu w mieszkaniu.
Margaret uniosła brwi, lecz milczała.
Następnego dnia Andreas zabrał wszystkich do swojego warsztatu. Był jeszcze pełen desek, planów i próbek materiałów. Na ścianach wisiały szkice — przyszłe projekty mebli i małych budynków.
— Tu chcę tworzyć, wyjaśnił. Nie tylko dla siebie. Planuję otworzyć małe studio projektowe.
— I myślisz, że znajdziesz klientów w tej okolicy? — zapytała Anna z ciekawością.
— Ludzie szukają wyjątkowych rzeczy, odparł Andreas. Nie ma znaczenia, czy jesteś w mieście czy na wsi, o ile potrafisz się pokazać.
Lisa patrzyła na niego z dumą. W jego oczach widziała ten sam blask, jaki miał, kiedy po raz pierwszy naszkicował projekt ich domu. Był marzycielem, ale też człowiekiem, który potrafił doprowadzić sprawy do końca.
W kolejnych dniach dom tętnił życiem. Sofia i Lisa piekły ciastka w jasnej kuchni, podczas gdy Lukas i Andreas budowali małą budę dla psa sąsiadów. Margaret, choć początkowo sceptyczna, zaczęła spędzać popołudnia na tarasie z książką w ręku, ciesząc się świeżym powietrzem. Pewnego wieczoru nawet przyznała:
— Może nie byliście aż tak szaleni. Pamiętam swoje dzieciństwo na wsi… chyba zapomniałam, jakie to było piękne.
Lisa poczuła, jak spada jej kamień z serca.
Nie brakowało jednak napiętych chwil. Pewnego deszczowego poranka prąd zniknął na kilka godzin. Margaret natychmiast wybuchła:
— Widzicie? Tego się właśnie bałam! W mieście takie rzeczy się nie zdarzają!
— Zdarzają się, mamo, tylko rzadziej, — odpowiedział spokojnie Andreas. — Mamy generator, a jutro przyjeżdża ekipa sprawdzić instalację.
Anna próbowała złagodzić sytuację:
— Mamo, w mieście też są problemy. Ale tutaj dzieci przynajmniej się nie nudzą.
I rzeczywiście, Lukas i Sofia spędzili godziny bez prądu, bawiąc się w chowanego po dużych pokojach i opowiadając historie przy świecach. Dla nich to była przygoda.
Wizyta rodziny przedłużyła się dłużej, niż planowali. Przez cały tydzień dom Andreasa i Lisy pulsował od kroków, aromatu świeżej kawy i echa rozmów. Pewnego spokojnego wieczoru, gdy dzieci już spały, czwórka dorosłych usiadła razem na tarasie. Niebo było usiane gwiazdami, a świerszcze grały.
— Wiecie, — zaczęła Anna cicho, — zaczęłam marzyć o domu takim jak wasz. Może nie aż tak dużym, ale z ogrodem i ciszą.
Margaret spojrzała na nią zaskoczona, a potem westchnęła.
— Może czas pogodzić się z tym, że młodsze pokolenia lepiej wiedzą, czego chcą.
Andreas i Lisa wymienili spojrzenia i uśmiechnęli się. Byli naprawdę u siebie.
Epilog
Po wyjeździe rodziny wróciła cisza. Lisa zebrała zabawki porozrzucane w ogrodzie, Andreas sprawdził warsztat, a wśród drzew znów słychać było tylko wiatr. Ale tym razem cisza była pełniejsza, bogatsza.
Wizyta przyniosła potwierdzenie, że ich decyzja była słuszna. Mieli dom, ogród, nowe życie. I nawet jeśli świat wokół nadal patrzył na nich z niedowierzaniem, w oczach bliskich odbijała się prawda: znaleźli swoje miejsce.
Andreas uniósł kieliszek wina w stronę Lisy.
— Za nas, za odwagę i za przyszłość.
Lisa lekko stuknęła kieliszkiem i szepnęła:
— I za spokój, którego tak długo szukaliśmy.
Nad nimi rozciągało się niebo jak obietnica. A ich dom, niegdyś uważany za szalony sen, stał się prawdziwym schronieniem.
