Tytuł: Przestrzeń dla rzeczy kruchych
Cisza w jadalni była gęsta jak mgła. Clarissa delikatnie położyła kremową kopertę na stole.
— Są trzy prawdy — powiedziała spokojnie. — Co z nimi zrobicie, zależy od was.
Wszyscy zamarli. Felicity poruszała łososiem po talerzu, Edward nie podnosił wzroku, a sir Charles zmarszczył brwi.
— Po pierwsze — Clarissa spojrzała na Charlesa. — Fundacja Harper & Vale. Fałszywe faktury, fikcyjne godziny pracy, pieniądze na Jersey. Mam kopie transferów. Leżą u prawnika. Z podpisem Edwarda.
Sir Charles zacisnął pięści.
— Druga sprawa — Agatha. — Naszyjnik z szafirami po babci Edwarda. Sprzedany w Genewie. Polisa nadal opłacana. Mam potwierdzenie sprzedaży.
Agatha pobladła.
— I trzecia — Edward. — Klinika w Marylebone. Wyniki badań: prawie zerowa szansa na dziecko. A mimo to, nagle panna Emilia Bennett zachodzi w ciążę. Może to cud. Ale liczby są uparte.
Edward zadrżał.
— Nie miałaś prawa…
— Miała — przerwała Felicity. — Jeśli chciał ją odesłać, miała prawo znać prawdę.
Clarissa odłożyła telefon ekranem w dół.
— Prosta propozycja. Odchodzę. Ale zabieram dom na Belgrave Mews, dwadzieścia procent akcji Harper Estates i oficjalne oświadczenie o „niezgodności charakterów”. Jeśli nie, dokumenty trafią do mediów i urzędów. Niektóre już są w drodze.
— To szantaż! — wybuchł sir Charles.
— Nie. To samoobrona.
Godzinę później Clarissa wychodziła z domu. Telefon zawibrował. Wiadomość od prawnika Harperów: „Akceptujemy warunki. Projekt w przygotowaniu.”
W mieszkaniu zaczęła pakować. Kilka rzeczy. Zaskakująco mało. Drugi SMS: „Tu Emilia Bennett. Czy możemy porozmawiać?” Clarissa odpisała: „Jutro, 11:00. The Orangery. Sama.”
Następnego dnia The Orangery pachniało kawą i pomarańczami. Emilia czekała, dłonie na brzuchu.
— Nie przyszłam po zemstę — powiedziała Clarissa. — Chciałam, byś wiedziała, w co się wplątałaś.
— Powiedzieli mi, że tak będzie lepiej. Dla wszystkich. Że rodzina potrzebuje dziedzica…
— Imię nie wychowa dziecka. Ludzie to robią.
Emilia spuściła wzrok.
— Bałam się. Że stracę wszystko.
— Wszystko? Czyli co?
— Bezpieczeństwo.
— Bezpieczeństwo jest tam, gdzie możesz być sobą.
Emilia cicho skinęła głową.
— Popełniłam błąd. Ale to moje dziecko.
— W takim razie je chroń. Nie pozwól, by było pionkiem w ich grze.
— Co zrobisz?
— Odejdę. Ale jeśli spróbują mnie zranić, odpowiem.
Kilka dni później wszystko było podpisane. Prawnicy działali szybko, bez rozgłosu. Edward próbował przeprosić.
— Nie przeprosiny są potrzebne, Edwardzie. Odwaga była ci potrzebna.
Clarissa nie czekała na odpowiedź.
Trzy miesiące później, w Chelsea, przy cichej uliczce, otworzyła galerię: „Atelier Clarissa — przestrzeń dla rzeczy kruchych”. Pachniało drewnem i lawendą. Na ścianie wisiała tabliczka:
„Nie dotykaj tylko wzrokiem.”
Pewnego dnia przyszła Felicity, z teczką w ręku.
— Odeszłam. Mam kilka projektów. Potrzebujesz kogoś?
— Zawsze — uśmiechnęła się Clarissa.
Wieczorem przyszła wiadomość od Emilii: „Urodził się chłopiec. Gabriel. Dziękuję.”
Clarissa odpisała: „Niech będzie kochany.”
W szufladzie leżały stare koperty — zamknięte. Niepotrzebne.
Zdjęła obrączkę, włożyła ją do pudełka i wyszła z pracowni. Deszcz ustał. Powietrze pachniało nowym początkiem.
Po raz pierwszy od dawna Clarissa nie czuła, że ucieka.
Czuła, że dociera.
