Aleksander rozwiązał sznurek…

Aleksander rozwiązał sznurek z udawanym spokojem. W kartonowym pudełku leżały koperty, pendrive przewiązany wstążką i jedno zdjęcie. Sięgnął po fotografię: ich jadalnia, on z kieliszkiem w dłoni, uśmiechnięty. W lustrze, w rogu kadru, odbicie Elżbiety. Nie autoportret. Świadectwo.

– To żart? – mruknął. Klara i Daniel spojrzeli. Elżbieta milczała. Dłonie miała spokojnie złożone.

– Otwórz – powiedział Daniel stanowczo.

Pierwszy list: potwierdzenie wystawy w Berlinie. Drugi: stypendium artystyczne w Paryżu. Trzeci: pismo z kancelarii – projekt ugody, wniosek o rozwód. Aleksander spojrzał na Elżbietę. Coś w nim pękło.

– Papier. Gratulacje. Zabawiłaś się w artystkę.

– Jeszcze nie skończyłam – powiedziała cicho.

Czwarta koperta: wyciągi z kont, notatki audytora. Rysy w jego „doskonałości”. Nie przestępstwo. Pęknięcie.

– To nie…

– To prawda – przerwał mu Daniel. – Ona robi zdjęcia tego, czego ty nie chcesz widzieć.

Aleksander wziął pendrive.

– Co tu jest?

– Miasto. Ludzie. I nas dwoje – od środka – odpowiedziała Elżbieta.

– Nie mam czasu na poezję.

– To otwórz oczy – dodał Daniel.

Elżbieta wyjęła mały klucz zawinięty w bibułę.

– Do pracowni. Wynajęłam ją dwa miesiące temu. Masz kopię, by pamiętać, że nie jesteś centrum wszystkiego.

– Wrócisz – zaśmiał się gorzko. – Galerie, fanaberie… prawdziwe życie jest tutaj.

– Prawdziwe życie jest tam, gdzie można oddychać. Tutaj nie mogę.

– Czego chcesz?

– Spokoju. I żebyś przestał wznosić toasty moim kosztem.

– A jeśli nie?

– Zostaniesz z tą fotografią. Mężczyzny, który pomylił światło z reflektorami.

– My nie jesteśmy tragedią.

– Byliśmy projektem. Mój kończy się dziś.

Elżbieta założyła kurtkę, wzięła aparat. Obrączkę zdjęła już rano. Klara spojrzała niepewnie:

– Jeśli potrzebujesz dachu…

– Dziękuję. Już mam. Bałam się tylko wcześniej tam mieszkać.

Daniel wstał.

– Odprowadzę cię.

– Dramatyzujecie – rzucił Aleksander. – Robicie teatr z mojej jadalni.

– Może. Ale pierwszy raz jest w nim powietrze – odparł Daniel.

Na korytarzu, w windzie, cisza.

– Boisz się? – zapytał Daniel.

– Tak. Dlatego wiem, że robię dobrze.

Szła powoli. Deszcz malował świat. Zatrzymała się, podniosła aparat. Klik. Klik. Każde zdjęcie – jak oddech.

W mieszkaniu Aleksander siedział sam. Patrzył na zdjęcie, jakby mogło mu odpowiedzieć. Chciał napisać coś gorzkiego, ale nie wiedział co. Klara podała mu herbatę.

– Nie nienawidzę jej – powiedział cicho.

– Nie musisz. Wystarczy, że pozwolisz jej odejść.

– A tobie?

– Mnie nigdy nie potrafiłeś zatrzymać. Dziś nie będę cię tego uczyć.

Daniel wrócił po płaszcz.

– Jutro o dziewiątej mamy spotkanie z audytorami.

– To kara?

– Dorosłość.

Aleksander został sam z pudełkiem. Zwykły karton. Śmieszny – dla kogoś, kto wszystko mierzył w liczbach. A jednak bolał. Postawił go na półce, obok pustych albumów. Wino smakowało jak woda.

Elżbieta dotarła do pracowni. Pachniało kurzem i farbą. Wpięła pendrive. Foldery: „Ulice 5:00”, „Ludzie w oknach”, „My – od środka”. Otworzyła film: ona, w lustrze, śmiejąca się do siebie. „Cześć” – mówiła. Zmieniła nazwę folderu na „Ja”.

Za oknem światła, cienie, deszcz. Ustawiła statyw. Zdjęcie. Kolejne. Chwila, której nikt już nie mógł jej odebrać.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *