Patrzyłam na stare dyktafony ułożone na zakurzonym dywanie.

Patrzyłam na stare dyktafony ułożone na zakurzonym dywanie. Każdy z nich był zużyty, z porysowaną obudową, pokryty kurzem, z wyblakłymi etykietami zapisanymi ręcznie. Nie były ułożone chronologicznie. Niektóre miały daty sprzed lat, inne wyglądały na całkiem nowe.

Thomas usiadł obok mnie bez słowa. Wziął jeden do ręki, obracał go powoli, jakby próbował uwierzyć, że to naprawdę istnieje.

— To mamy… — powiedział cicho. — Nie wiedziałem, że miała coś takiego…

Poczułam dreszcz na karku.

Zaczęliśmy szukać odtwarzacza. Jeden był w szufladzie nocnego stolika, tam gdzie trzymała modlitewniki. Włożyłam kasetę do pierwszego dyktafonu i wcisnęłam “play”. Najpierw był tylko szum taśmy, potem szelest… i jej głos.

— „Jest północ. Zaczyna się znowu. Nie mogę zapomnieć. Muszę zostać przytomna.”

Przez kilka minut było słychać tylko jej oddech — ciężki, przyspieszony, a potem płacz. Głęboki, bolesny, niemal nie do zniesienia.

Wyłączyłam.

— Nie dam rady, — szepnęłam. — Nie mogę tego słuchać sama.

Thomas tylko skinął głową. Włączył kolejny dyktafon. Na etykiecie widniała data sprzed dwóch lat. Jej głos był tym razem spokojniejszy, bardziej zdystansowany.

— „Jeśli ktoś znajdzie te nagrania… nie jestem szalona. Prawda jest gorsza od szaleństwa.”

Cisza.

— „To zaczęło się od snu… Ale potem… przyszły. Co noc. Ten sam cień. Ten sam głos, który szepcze imię Emmy.”

Spojrzeliśmy na siebie.

Emma była młodszą siostrą Thomasa. Zginęła w wieku czterech lat. Wypadek samochodowy. W rodzinie się o tym nie mówiło. Tylko jedno wyblakłe zdjęcie na półce przypominało, że istniała.

Thomas zbladł jak ściana.

— Mama nigdy… nigdy nic nie mówiła. Ani o śnie, ani o Emmie…

Odtwarzaliśmy kolejne taśmy. Każda była coraz bardziej niepokojąca. Głos Eleonory stawał się rozbity, zmęczony, pełen niepokoju. Czasem mówiła do siebie, czasem jakby do kogoś w pokoju. Innym razem — wyraźnie do Emmy.

— „Znowu przyszłaś, aniołku? Ale dlaczego płaczesz? Masz takie zimne dłonie…”

Płacz. Szmery. Kroki. A może tylko nam się wydawało?

Została ostatnia kaseta. Nieopisana. Zapisana z obu stron. Thomas ją włożył. Ja zamarłam.

Jej głos był słaby. Roztrzęsiony.

— „Już nie mogę. Cień wszedł we mnie. Teraz płaczemy razem. To nie są już moje łzy. Są nasze.”

A potem…

Śmiech. Nie należał do niej. Był dziwny. Metaliczny. Przerażający.

— „Rozumiesz już?” — szeptał jakiś cienki głos. — „Teraz wiesz, jak to jest… stracić wszystko?”

Na koniec — szum taśmy i nagły, przerażający wrzask, który przeszył powietrze.

Wyłączyłam.

— Dość! — krzyknęłam. — Co to było?!

Thomas wstał. Milczał. Patrzył w podłogę bez słowa.

— Musimy stąd wyjechać. Albo… wezwać kogoś. Księdza. Lekarza. Cokolwiek.

Ale tej nocy nic już nie zrobiliśmy. Bo dokładnie o północy wszystkie siedemnaście dyktafonów włączyły się… same.

Z każdego dobiegały głosy. Śmiech. Szepty, które nie należały do Eleonory.

Wybiegliśmy z pokoju. Zamknęliśmy się w sypialni, wtuleni w siebie, drżąc. Czekaliśmy na świt. Rano wszystko było cicho. Taśmy leżały tak, jak je zostawiliśmy. Jakby nic się nie stało.

Nie dotknęliśmy ich więcej.

Włożyliśmy je z powrotem do pudełka, szczelnie zakleiliśmy i wynieśliśmy na strych.

Tam zostały.

Na jakiś czas…

Ale czasem, dokładnie o północy, jeśli jesteś cicho i uważnie słuchasz, możesz usłyszeć z góry delikatne kliknięcie. Jakby kaseta właśnie zaczęła się przewijać.

Albo cichy płacz dziecka.

Emma.

Od tamtej nocy już nic nie było takie samo.

Bo są rzeczy, których nie wolno rozumieć.

Wspomnienia, które powinny pozostać pogrzebane.

I cienie, które nigdy nie zapominają, gdzie zostawiłeś klucz.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *