Anna zamarła…

Anna zamarła. Czas jakby się zatrzymał. Wszystkie głosy dookoła — śmiechy, brzęk kieliszków, muzyka w tle — rozpłynęły się gdzieś w oddali. Patrzyła na Richarda, nie mogąc pojąć, czy naprawdę wypowiedział te słowa. W jego oczach nie było ani kpiny, ani złości — tylko zmęczenie, ciężar czegoś, co nosił w sobie od dawna.

— Co… co powiedziałeś? — wyszeptała w końcu, czując, jak głos jej drży.

Zapadła cisza tak gęsta, że słychać było tylko ciche brzęczenie lamp nad stołem. Goście wymieniali niepewne spojrzenia, jakby nie wiedzieli, czy to żart, czy dramat. Edward zastygł z telefonem w dłoni, a Emma, wciąż trzymająca mikrofon po swoim występie, upuściła go na podłogę.

— Richard, powiedz, że to żart… proszę. Powiedz, że wypiłeś za dużo — wyszeptała Anna, jakby chciała odczarować rzeczywistość.

Ale on tylko westchnął.

— Nie. To nie żart. Nie jestem pijany. Po prostu… chciałem wreszcie być szczery. Po dwudziestu latach zasługujesz na prawdę.

Słowa spadły ciężko jak kamień. Ktoś przy stole chrząknął, ktoś inny odwrócił wzrok. Powietrze wypełniło się napięciem, które dławiło wszystkich obecnych.

Anna powoli wstała.

— Prawdę? — powtórzyła z gorzkim uśmiechem. — Po dwudziestu latach przypomniało ci się, że zasługuję na prawdę?

Richard wyciągnął rękę, ale ona gwałtownie się cofnęła.

— Nie rób tego tutaj… — powiedział cicho. — Nie chcę scen.

— Scen?! — głos Anny uniósł się, pełen rozpaczy i gniewu. — Właśnie zrobiłeś scenę życia! W obecności naszych dzieci i przyjaciół mówisz, że mnie zdradzałeś od pierwszego dnia?! A teraz boisz się skandalu?!

Emma wybuchnęła płaczem. Edward spojrzał na ojca z lodowatym chłodem.

— Tato, po co to zrobiłeś? — zapytał. — Co to ma dać?

Richard spuścił głowę.

— Bo nie mogłem już żyć w kłamstwie. Bo miałem dość udawania. Bo… nie byłem tym człowiekiem, za jakiego mnie brałaś.

Anna patrzyła na niego z niedowierzaniem.

— Kim więc byłeś, Richard? Kim był mężczyzna, który trzymał mnie za rękę w dniu ślubu, który czekał na narodziny naszego syna, który mówił, że mnie kocha?

— Tchórzem, — odpowiedział cicho. — Kimś, kto bał się stracić wygodne życie, ale szukał złudzenia młodości.

— Złudzenia? — powtórzyła z bólem. — Zniszczyłeś nasze małżeństwo dla złudzenia?!

— Nie chciałem cię zranić, — wyszeptał. — Ale nie mogę już żyć w udawaniu.

— Udało ci się, — powiedziała chłodno. — Zraniłeś mnie bardziej, niż mógłbyś sobie wyobrazić.

Odwróciła się do gości, którzy milczeli, zawstydzeni cudzym dramatem.

— Przepraszam, — powiedziała cicho. — Myślę, że nasza rocznica właśnie się skończyła.

Wyszła na taras. Wieczorne powietrze było chłodne, pachniało deszczem. Stała tam chwilę, próbując złapać oddech. Słyszała jego kroki za sobą.

— Nie podchodź, Richard, — powiedziała, nie obracając się. — Nie teraz. Nie mogę na ciebie patrzeć.

— Anna, proszę…

— Odejdź, — wyszeptała. — Miałeś dwadzieścia lat, by powiedzieć prawdę. Wybrałeś ten moment. Gratuluję.

Nie odpowiedział. Po chwili usłyszała, jak drzwi restauracji zamykają się za nim.

Została sama. Czuła, jak serce wali, a w gardle rośnie gorzki ciężar. Ale pośród tego chaosu coś w niej pękło — i w tym pęknięciu było coś jak cisza, jak początek końca.

Kilka godzin później była już w domu. Emma spała na kanapie, twarz miała zapuchniętą od płaczu. Edward siedział w kuchni z kubkiem kawy.

— Mamo… — powiedział cicho. — Co teraz zrobisz?

— Nie wiem, synku, — odpowiedziała, siadając obok niego. — Nie dzisiaj. Może jutro.

— To nie twoja wina, — dodał po chwili.

Uśmiechnęła się smutno.

— Wiem. Ale to niczego nie zmienia.

Przez kolejne dni dom był cichy jak nigdy wcześniej. Richard wyprowadził się do małego mieszkania „na jakiś czas”. Emma nie chciała z nim rozmawiać, a Edward starał się zachować pozory normalności. Anna chodziła do biblioteki, robiła zakupy, uśmiechała się mechanicznie. Ale wewnątrz niej coś umarło.

Wieczorami siedziała z książką, ale nie czytała. Myślała o dwudziestu latach, które minęły, o tym, jak można było nie zauważyć, że miłość się rozpadła. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek była prawdziwa, czy tylko grą dwóch ludzi, którzy bali się samotności.

Po miesiącu Richard zadzwonił.

— Możemy porozmawiać? — zapytał.

Wahała się, ale zgodziła. Spotkali się w parku, w tym samym, w którym chodzili na spacery, gdy byli młodzi. Wyglądał starzej, jakby nagle ubyło mu dziesięciu lat.

— Anna, wiem, że nie zasługuję na wybaczenie. Ale chcę, żebyś zrozumiała — to nie chodziło o ciebie. Chodziło o mnie, o moją słabość.

— I co, mam ci współczuć? — zapytała spokojnie, ale w jej głosie była stal.

— Nie, — odpowiedział. — Po prostu chciałem być szczery do końca.

— Twoja szczerość przyszła za późno, — powiedziała. — Może tobie przyniosła ulgę. Mnie zostawiła z pustką.

Spuścił wzrok.

— Jeśli mogę coś zrobić…

— Możesz mnie zostawić w spokoju, — powiedziała cicho. — Możesz wybaczyć sobie, jeśli potrafisz. Ja jeszcze nie mogę.

Wstała i odeszła, a wiatr poruszył jej włosy. Po raz pierwszy od dawna nie czuła gniewu. Tylko spokój — dziwny, chłodny spokój.

Wieczorami zaczęła pisać w zeszycie. Nie o zdradzie, lecz o odrodzeniu. Pisała o kobiecie, która przeszła przez ogień i wyszła z niego nie złamana, lecz silniejsza. O tym, że prawda, choć bolesna, potrafi uwolnić.

Rok później, w dzień, który miał być ich dwudziestą pierwszą rocznicą, Anna wróciła sama do tej samej restauracji.

Usiadła na tarasie, zamówiła kieliszek białego wina i patrzyła na zachód słońca. Nie czuła już bólu, tylko wdzięczność.

„Dwadzieścia lat nie poszło na marne,” pomyślała. „Nauczyły mnie, jak kochać… i jak przetrwać.”

Uniósła kieliszek i wyszeptała:

— Za mnie. Za życie, które zaczyna się teraz.

I po raz pierwszy od dawna — uśmiechnęła się naprawdę.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *