„Jak narodziny”
Clara poprawiła beżową sukienkę — elegancką, chłodną, bez skazy. Uśmiech nie schodził z jej ust, nawet gdy rzuciła ostatnie spojrzenie na Annę. Było w nim coś z triumfu, ale i coś lodowato obojętnego — jak u naukowca, który obserwuje zakończony eksperyment.
Anna nie poruszyła się. Każde słowo Clary wbiło się w nią jak cierń. Powietrze w pokoju zgęstniało. Chciała krzyknąć, zaprzeczyć, uciec — ale głos ugrzązł jej w gardle.
Thomas wyszedł pierwszy. Jego kroki na starym parkiecie brzmiały jak wyrok. Clara poszła za nim, zostawiając za sobą zapach drogich perfum i czegoś jeszcze cięższego — zapach zdrady.
Drzwi się zamknęły. Zapanowała cisza, która krzyczała głośniej niż jakikolwiek dźwięk. Anna powoli odwróciła głowę w stronę okna. Światło dnia było zbyt prawdziwe. W kącie pokoju stary zegar tykał, bezlitośnie odliczając ostatnie sekundy jej dawnego życia.
„Tak to się kończy,” pomyślała. „Nie hukiem. Szeptem. Tykaniem zegara.”
Nie miała już łez. Te skończyły się dawno temu — po nocach bez snu, kroplówkach, nadziei, która umierała codziennie po kawałku. Teraz został tylko pusty ciężar i jedna walizka przy drzwiach.
W środku — chusteczka haftowana przez matkę, stare zdjęcie ślubne, notes. Na pierwszej stronie napis: „Szczęście trzeba chronić, nie wystawiać na pokaz.” Uśmiechnęła się gorzko.
Wieczorem dom był pusty. Cienie przesuwały się po ścianach jak duchy wspomnień. Anna podniosła słuchawkę i wybrała numer, którego nie dotykała od lat.
— Dobry wieczór… Czy mogę rozmawiać z doktorem Pavlem?
Po chwili usłyszała znajomy głos.
— Anno? Boże… Jak się czujesz?
Zamknęła oczy. Łzy, o których myślała, że nie wrócą, znów popłynęły.
— Źle, Pavle… Ale chcę żyć.
— Już jadę — odpowiedział bez wahania.
Godzinę później stał w progu. Patrzył na nią z troską i cichą siłą.
— Nie mam gdzie pójść, — wyszeptała. — Ten dom już nie jest mój.
— W takim razie pojedziesz do mnie. Dopóki nie staniesz na nogi.
Kiedyś był jej przyjacielem, może nawet kimś więcej. Pisał listy, na które nigdy nie odpowiedziała. Wybrała Thomasa.
— Nie wiem, czy potrafię jeszcze stanąć.
— Pomogę ci. Razem damy radę.
Pavel mieszkał na obrzeżach miasta, w domu pachnącym jabłoniami i kawą. Nie zadawał zbędnych pytań. Słuchał. Anna opowiadała po trochu, a on składał jej opowieść jak rozbite lustro.
— Ludzie tacy jak Clara — powiedział pewnego dnia — nie potrafią kochać. Boją się być zapomniani.
— A tacy jak ja?
— Tacy jak ty wierzą zbyt mocno. Ale to wy utrzymujecie ten świat w całości.
Zima mijała. Śnieg topniał. Anna wyszła z domu i usiadła na ławce. „Clara ma wszystko,” pomyślała. „Dom, męża. Ale ja mam coś, czego ona nigdy nie zdobędzie — spokój.”
Jednak spokój nie zawsze wystarcza. Pewnego ranka Anna znalazła w skrzynce kopertę. W środku — zdjęcie Clary i Thomasa, uśmiechniętych przed domem, który był kiedyś jej. Z tyłu: „Mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze.”
Poczuła chłodną determinację. Tej nocy otworzyła notes i napisała:
„Kiedy zabiorą ci wszystko, zostaje ci wolność, by zdecydować, kim jesteś.”
Następnego dnia pojechała do miasta. Kancelaria prawna. Bank. Długie rozmowy. Papier za papierem. Okazało się, że Clara i Thomas nie przewidzieli wszystkiego. Dokument, który odebrał jej prawa do domu, był podpisany pod presją — nie do końca legalnie.
Rozpoczęła batalię. Nie o mężczyznę. Nie o dom. O siebie.
Miesiące później, na sali sądowej, Clara pojawiła się jak zawsze — opanowana, nienaganna. Anna — spokojna, cicha, ale silna.
Sędzia przeczytał wyrok: część majątku wraca do Anny. Dokumenty — unieważnione.
Po wszystkim Anna podeszła do Clary.
— Zabrałaś mi miłość, przyjaźń… Ale nie duszę.
Clara spojrzała na nią i w jej oczach po raz pierwszy błysnął strach.
Anna wyszła na ulicę. Wiosenne słońce oświetliło twarz. Pavel czekał przy samochodzie.
— Jak poszło? — zapytał.
— Jak narodziny, — odpowiedziała. — Bolesne. Ale konieczne.
Patrzyła w niebo, na powoli przesuwające się chmury. I po raz pierwszy od lat nie czuła się już czyimś cieniem.
Usłyszała wewnętrzny głos.
„Teraz zaczynasz żyć.”
