37-letni Artur R. zaatakował funkcjonariuszkę Służby Więziennej podczas konsultacji psychologicznej. Zadał jej kilka ciosów nożyczkami. Kobiety nie udało się uratować. – Nasze bezpieczeństwo jest na ostatnim miejscu, a na pierwszym są statystyki i tabelki – mówią strażnicy więzienni.
„Stajemy razem w obliczu tragedii, jaka miała miejsce w Zakładzie Karnym w Rzeszowie. Zamordowano naszą koleżankę. Bogusia wyszła tego dnia do służby jak każdy z nas. Zapewne wyprawiła dzieci do szkoły, pożegnała się z mężem. Być może wypiła poranną kawę z kolegami, śmiała się, żartowała, aby dodać trochę ludzkiego pierwiastka w tak trudnym miejscu, jakim jest więzienie”.
To fragment listu otwartego, podpisanego przez prawie trzysta osób – psychologów, terapeutów więziennych – do prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Mateusza Morawieckiego oraz ministra sprawiedliwości, po tym, jak 22 lutego w Zakładzie Karnym w Rzeszowie, tymczasowo aresztowany brutalnie zamordował 39-letnią psycholog. Kobieta osierociła dwójkę dzieci.
37-letni Artur R. trafił do aresztu śledczego w Rzeszowie półtora roku temu. Został zatrzymany w związku z brutalnymi gwałtami, których miał się dopuścić na czterech kobietach. Wielokrotnie bywał w gabinecie pani psycholog, która w rzeszowskim zakładzie karnym pracowała od 2010 roku.
Kilka ciosów nożyczkami
Mężczyzna wszedł do gabinetu pani psycholog, z którą pozostał sam na sam. Zabarykadował się od wewnątrz i przez kilkadziesiąt minut maltretował kobietę, po czym zadał jej kilka ciosów nożyczkami. Po wszystkim położył się na podłodze, z rękami założonymi na głowie, i czekał na wejście strażników więziennych.
– Najprawdopodobniej strażnika nie było pod celą, bo oczywistym się wydaje, że pani psycholog wołała o pomoc, tylko nikt jej nie słyszał. Seryjny gwałciciel, który stosuje przemoc w stosunku do ofiar gwałtu, powinien być pilnowany przy kontaktach z żeńskim personelem zakładu karnego – komentuje dr Paweł Moczydłowski, kryminolog.
Trudno uwierzyć, że osadzony, któremu za bestialskie przestępstwa grozi nawet 20 lat pozbawienia wolności, pozostał sam na sam z panią psycholog.
– Powinno być tak, że funkcjonariusz stoi pod drzwiami i nasłuchuje. Jeżeli psychologiem była kobieta, wiadomo, że to płeć słabsza, środki ostrożności powinny być jeszcze bardziej wzmożone. Tego nie ma, bo nie ma komu pracować – uważa strażnik więzienny, z którym udało nam się porozmawiać.
Leczony psychiatrycznie
37-latek w przeszłości leczył się psychiatrycznie.
– Był zamknięty w sobie, późno wszedł w etap związków i kolejne rozstania źle na niego działały. Może wytworzyła się w nim jakaś wewnętrzna niechęć do kobiet, nie wiem czy ktoś go badał pod tym kątem – mówi pan Dariusz, brat Artura R.
Nieoficjalnie wiemy, że kiedy Artur R. przebywał w areszcie śledczym, jego ojciec prosił, żeby skierować syna na leczenie psychiatryczne. Tak się jednak nie stało.
– Mój brat jest chory i nikt nie pomógł mu w czasie, w którym można było coś zrobić i uniknąć tej tragedii – uważa brat 37-latka.
– W toku pierwszego postępowania dotyczącego gwałtu, Artur R. był poddany badaniu przez biegłych psychiatrów, którzy nie stwierdzili, aby w chwili popełnienia czynu miał zniesioną poczytalność. Nie stwierdzono także, by mógł zagrażać innym osobom – twierdzi Krzysztof Ciechanowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie.
„Nasze bezpieczeństwo jest na ostatnim miejscu”
Funkcjonariusze Służby Więziennej anonimowo opowiadają o systemowych problemach, z jakimi borykają się od dłuższego czasu.
– O śmierci pani psycholog mówi się niewiele. Teraz są raczej naciski, żebyśmy sprzątali biurka. Są kontrole sprawdzające, czy mamy ocechowane nożyczki, czyli czy są na nich specjalne numery. Problem nie jest w przedmiotach, tylko w systemie – wskazuje strażnik więzienny. I dodaje: – Nasze bezpieczeństwo jest na ostatnim miejscu, a na pierwszym są statystyki i tabelki. Przez walkę z nadgodzinami, nie czujemy się bezpiecznie. Na oddziale, w którym pracuję, wcześniej było nas dwóch, trzech. Teraz przez cały dzień jestem sam na ponad 90 osadzonych. Nie wiem, czy akurat ta śmierć musiała się zdarzyć, ale było wielce prawdopodobne, że w końcu coś się stanie.
Na konferencji prasowej, wiceminister sprawiedliwości Michał Woś podkreślał, że to pierwszy taki przypadek od trzydziestu lat. Zdaniem pracowników Służby Więziennej, do mniej poważnych incydentów np. pobić funkcjonariuszy dochodzi dość często, ale sprawy te są skrzętnie ukrywane.
– To nie jest zgłaszane, tylko zamiatane pod dywan. Wszystko, żeby nie psuć statystyk – przekonuje strażnik więzienny, który poprosił nas o anonimowość. I dodaje: – Psycholog jest rzucany na pierwszy ogień. Jeżeli osadzony jest niespokojny, agresywny, jeśli wszczyna burdy, powinno się stosować środki przymusu bezpośredniego. Większość „kryminałów” nie chce stosować tych środków, bo to psuje statystyki. To oznacza, że resocjalizacja źle przebiega, więc wysyła się panią psycholog, żeby uspokoiła osadzonego, obiecała mu coś. Ona wchodzi z nim sam na sam do gabinetu. Nie można mu założyć kajdanek, bo osadzony napisze skargę. Te skargi oni piszą wszędzie, a nasza „góra” się tego boi. Jeżeli się to nie zmieni, to śmierć pani porucznik pójdzie na marne.
Po morderstwie pani psycholog, Artur R. został zakwalifikowany jako szczególnie niebezpieczny. Prokuratura postawiła mu zarzut morderstwa i pozbawienia wolności ze szczególnym udręczeniem.