Jak mój przyjaciel i jego żona wyciągnęli od nas pięć tysięcy złotych na swoim weselu

Niedawno nasz wspólny przyjaciel ogłosił, że za tydzień się żeni. Dostaliśmy zaproszenie, w którym było napisane, że na uroczystość trzeba przyjść obowiązkowo z prezentem, a na dole drobnym druczkiem było jeszcze dopisane: „wartość prezentu powinna wynosić co najmniej 1 500 złotych”.

Trochę nas to zaskoczyło, bo nie zarabiamy aż tyle, żebyśmy mogli sobie pozwolić na takie drogie prezenty. Bardzo trudno było coś wymyślić w tydzień, nie było też czasu, żeby te pieniądze odłożyć. No, a jeszcze na trzy dni przed ślubem zadzwoniła do nas przyszła żona tego kolegi i kazała nam przyjść z dwoma prezentami, po jednym dla niej i dla pana młodego. W tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że będzie ciężko.

Postanowiliśmy wziąć 5000 złotych pożyczki. Młodzi podzielą sobie te pieniądze na pół i będą mieli prezent. Już lepiej zrobić tak, niż później żałować, że wybraliśmy coś, co im się nie spodobało.

Już w dniu uroczystości kupiliśmy butelkę szampana i bukiet róż. To było wszystko, na co mogliśmy sobie wtedy pozwolić.

Jechaliśmy długo, najpierw do kościoła, później na sesję zdjęciową, a dopiero potem dotarliśmy do restauracji.

Gdy tylko weszliśmy do lokalu, powitał nas kelner, który poprosił o zaproszenie. Podaliśmy mu je i już mieliśmy wchodzić dalej, kiedy zatrzymał nas i wzrokiem wskazał na pustą kopertę. Nie zrozumieliśmy tej aluzji, a kiedy potarł palcem o palec, stało się jasne, że z jakiegoś powodu chce od nas pieniędzy.

To nas też zaskoczyło. Ile razy mamy im coś płacić? Musieliśmy dać tysiąc z tych pięciu, które mieliśmy, bo takiej kwoty zażądał kelner.

No dobrze, pomińmy ten moment. Wszystko było dobrze zorganizowane. Wynajęli  dobrego wodzireja, konkursy były ciekawe. A skoro o konkursach mowa, to na jednym z nich mój mąż musiał zapłacić kolejny tysiąc. Wciąż jednak mieliśmy świadomość, że mamy jeszcze co dać Młodej Parze. No, a kiedy przyszła nasza kolej na wręczenie prezentu, wszyscy goście spojrzeli na nas jakoś podejrzliwie, nawet trochę zrobiło mi się wstyd.

Wręczyliśmy bukiet, szampana, z którego młodzi się bardzo ucieszyli i kopertę z pozostałymi trzema tysiącami.

Gdy wróciliśmy na swoje miejsca, nasz przyjaciel podszedł do nas i poprosił, żebyśmy wyszli z nim na chwilę na zewnątrz, bo chciałby porozmawiać. Jego żona, która była po prostu wściekła, już tam na nas czekała. Zaczęła na nas głośno krzyczeć, że co z nas za przyjaciele, że nie mogliśmy się nawet wykosztować na zwykły prezent. Trochę było mi wstyd, ale od razu przypomniałam sobie kelnera, który wziął od nas tysiąc na wejściu, a potem mój mąż na konkursie znowu musiał dać tyle samo. Mój wstyd natychmiast zniknął i zaczęłam nas bronić, powołując się na te dwie sytuacje.

Ale oni nawet nie słuchali, po prostu nas wyprosili i powiedzieli, że nie będą już z nami utrzymywać kontaktu. Nawet nam ulżyło, bo przez takich znajomych musieliśmy się zadłużyć. Ale tydzień później zadzwonił do nas nasz były przyjaciel i zażądał, że mamy im zapłacić kolejne 5 000 zł. w ramach odszkodowania za straty moralne, bo jego żona jest przez nas teraz w bardzo złym stanie, zdenerwowaliśmy ją i cały czas płacze. Oczywiście odmówiliśmy. Co za bezczelność! To nie nasza sprawa, niech sobie robią, co chcą.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *