Kiedy słucham o dzieciach z domu dziecka, zawsze mam łzy w oczach. Czasami to są łzy radości, kiedy dziecko trafia do szczęśliwej rodziny, a czasem smutku, kiedy dziecko zostaje w sierocińcu aż do dorosłości. Zdarzają się też te najtragiczniejsze historie – gdy dziecko zostaje porzucone nie tylko przez rodziców, ale także przez rodziców zastępczych.
Moja ciocia ponad 30 lat pracowała w domu dziecka i słyszała wiele takich historii. Kiedy dziecku udaje się odbudować relację z rodzicami, wraca do rodziny, ale częściej dzieci zostają w placówce i czekają, aż dobra ciocia z wujkiem przyjdą i je zabiorą. Marzą o domu, w którym znajdą rodzinne ciepło i szczęście. Jedna taka historia wyjątkowo zapadła mojej cioci w pamięci.
Dyrektorem domu dziecka był Jerzy Piotrowski – człowiek zasadniczy, ale życzliwy. Miał żonę i dwie córki. Pewnego dnia trafił do nich 7-letni chłopiec – mały, chudy, wylękniony, o dużych i, jak im się wtedy wydawało, dobrych oczach. Dyrektor od razu polubił chłopca – żal mu było tego dziecka. A i Wojtuś, bo tak miał na imię chłopiec, natychmiast przywiązał się do mężczyzny – szukał w nim oparcia i traktował jak ojca.
No i pan Jerzy po konsultacjach z rodziną postanowił przygarnąć chłopca. Nie miał syna, chociaż bardzo chciał. Mniej więcej tydzień trwało załatwianie wszystkich formalności. Zabrał chłopca do domu, ale rok później oddał do sierocińca i zrezygnował z pracy.
Żona poprosiła, żeby to zrobił, chociaż początkowo była zachwycona pomysłem – bardzo chciała pomóc sierocie. Jurek nie chciał niczego wyjaśniać swoim współpracownikom. Po prostu wyszedł i nigdy więcej tam nie wrócił. Wojtek ciężko przeżywał rozstanie – nie chciał jeść, nic nie mówił, zaczął słabo się uczyć i zupełnie zamknął się w sobie.
Minęło ponad 10 lat od tej historii. Moja ciocia przeszła już na emeryturę i kiedyś przypadkowo spotkała w mieście pana Jerzego. Zaczęli rozmawiać i mężczyzna wyznał, co wtedy się wydarzyło.
Wszystko nie było tak proste, jak mogłoby się wydawać. Zupełnie nie mogli poradzić sobie z tym chłopcem. Ukradł Jerzemu pieniądze, bił jego córki i wulgarnie odpowiadał na każdą prośbę jego żony. Początkowo myśleli, że musi się przyzwyczaić, ale w ciągu kilku tygodni, a potem miesięcy, nic się nie zmieniło. Ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy było to, jak Wojtek uderzył żonę Jerzego i zabrał jej portmonetkę. Zdali sobie wtedy sprawę, że chłopiec się nie zmieni. Nie byli gotowi, aby żyć w ciągłym strachu.