Kiedy żeniłem się z Jagodą, moi rodzice byli temu przeciwni, ponieważ uważali, że zasługuję na lepszą żonę. A najlepiej, według nich, bogatszą. Chodzi o to, że Jagoda jest sierotą, wychowywała ją babcia. Kiedy po raz pierwszy przyszedłem do domu mojej dziewczyny, byłem wręcz zszokowany przytłaczającą biedą, w jakiej musiała żyć. Ona i jej babcia miały niemal zrujnowany dom, w którym stało jedynie dębowe łóżko i stół. Prawie się rozpłakałem, kiedy dowiedziałem się, że od tygodni jedzą tylko ziemniaki wyhodowane w ogródku.
Ale to mnie nie zniechęciło. Kochałem Jagodę i zdecydowałem, że ożenię się z nią, czy z błogosławieństwem rodziców, czy bez. Oczywiście, oni byli przeciwni temu małżeństwu. Ojciec powiedział, że moją jedyną szansą na to, żeby zostać kimś, jest wybranie sobie żony z mojego otoczenia (w końcu moi rodzice są dość zamożni), a wtedy będę miał wszystko. Doskonale rozumiałem, że jeżeli ożenię się z Jagodą, rodzice nie będą finansowali mnie i mojej rodziny. Mało tego, ojciec nie będzie nawet chciał, żebym pracował w jego firmie.
Ale ja zdecydowałem, że sam osiągnę wszystko, czego chcę. Wesele mieliśmy skromne, bo tylko na takie wystarczyło nam oszczędności i zaczęliśmy nie mniej skromne życie pod starym dachem u babci mojej żony. Oczywiście podstawowe naprawy wykonałem sam, ale i tak dom wyglądał żałośnie…
Kilka miesięcy po ślubie Jagoda powiedziała mi, że spodziewa się dziecka. Ta wiadomość nie była dla nas zbyt radosna, ponieważ nasza sytuacja finansowa pozostawiała wiele do życzenia. Jak się okazało, moje ekonomiczne wykształcenie nie było aż tak pożądane, jak myślałem. Żyliśmy więc tylko z nauczycielskiej pensji Jagody i z emerytury jej babci. Ale ostatnio babcia zaczęła poważnie chorować, więc większość środków szła na jej leczenie.
Wiadomość, że wkrótce zostanę ojcem, sprawiła, że zacząłem jeszcze bardziej aktywnie szukać pracy. Zdawałem sobie sprawę, że prawdopodobnie nie znajdę zatrudnienia w swoim zawodzie, więc zdecydowałem się wziąć jakąkolwiek pracę.
Znalazłem pracę jako pomocnik na budowie. Zarabiałem grosze, ale zawsze to coś. Niestety, w ciągu miesiąca babcia zmarła. Oprócz wydatków na pogrzeb doszło jeszcze jedno zmartwienie: jak się okazało, Jagoda ma wujka, który domaga się domu po babci. Żeby nas stamtąd nie wyrzucił, musiałem go spłacić. To była cała kwota, którą odłożyliśmy na narodziny naszego dziecka. Z pieniędzmi zrobiło się bardzo ciężko. W tym momencie zadzwonił do mnie tata, ale zamiast mnie wspierać, zaczął jeszcze bardziej dołować:
– A nie mówiłem, – zaczął, – że ta Jagoda doprowadzi cię do nędzy? Mówiłem!
– To nie twoja sprawa, tato, – próbowałem uspokoić jego i sam siebie. – U nas wszystko w porządku, sami sobie poradzimy z trudnościami.
– Poradzicie sobie, – sapnął ojciec, – akurat. Co ty beze mnie możesz? Oboje niedługo będziecie gryźli ściany z głodu, a tu udajesz wielkiego pana sytuacji. Trzeba było słuchać rodziców!
Doskonale wiedziałem, że tata czeka, aż przyznam się do winy, powiem, że miał rację, że bez pieniędzy i znajomości jego i mamy nie dam sobie rady, i że poproszę o pomoc. Może gdyby stosunek rodziców do mojej żony był lepszy, poprosiłbym ich o pomoc. Ale branie od nich pieniędzy w takich okolicznościach oznaczałoby przyznanie się do tego, że mają rację i że moje małżeństwo z Jagodą to pomyłka. A to już za wiele!
Wysłuchałem morałów ojca i rozłączyłem się. Nie pozwolę nikomu obrzucać błotem mojej żony. Lepiej poszukam innej pracy, a może nawet dwóch. Będę pracować dzień i noc, żeby tylko moja rodzina nie musiała prosić nikogo o kawałek chleba!