Moja żona i ja nie mogliśmy mieć dzieci tak długo, że narodziny naszej córki uznaliśmy za prawdziwe boże błogosławieństwo. Niczego jej nie odmawialiśmy, miała drogie zabawki, potem markowe sukienki, studiowała na prestiżowym uniwersytecie.
Oboje z żoną rozumieliśmy, że za bardzo ją rozpieszczamy, ale nie mogliśmy odmówić jej ani sobie tego, by dać wszystko, co najlepsze najcudowniejszej córeczce na świecie. Dorastała piękna i inteligentna, kręciło się wokół niej wielu chłopaków. Ale jednocześnie staraliśmy się ją wychować na kobietę niezależną, więc koncentrowała się na karierze. Nie spieszyła się z założeniem własnej rodziny.
Cieszyliśmy się, że dziecko nadal mieszka z nami, ale jednak chcieliśmy doczekać wnuków. Córka odpowiedziała tylko, że jeszcze nie czas. Że dla wnuków i rodziny trzeba mieć własny kąt, a dwie rodziny nie zmieszczą się w naszym dwupokojowym mieszkaniu.
Zaczęliśmy z żoną pomału odkładać na mieszkanie dla córki. Miałem dobrą pracę, więc liczyliśmy, że za kilka lat uda nam się zebrać taką kwotę, żeby dostać kredyt na mieszkanie. W końcu zgromadziliśmy niezbędną sumę i zaczęliśmy rozglądać się za mieszkaniem.
Nagle u mojej żony zdiagnozowano raka. Mieliśmy szczęście, że choroba była we wczesnym stadium. Za oszczędności przeznaczone na mieszkanie udało nam się ją wyleczyć i doprowadzić do remisji.
Wszyscy byliśmy bardzo szczęśliwi. Dzień, w którym lekarz poinformował nas o remisji, obchodziliśmy jak drugie urodziny żony. Córka cieszyła się razem z nami. Minęło sześć miesięcy i żona zaczęła mówić nieco bardziej naciskać na temat wnuków. Zaczęła się obawiać, że ich nie dożyje. Zwłaszcza, że córka w tym czasie była z kimś w związku.
Córka zareagowała na to nerwowo i powiedziała, że jej chłopak nie ma mieszkania. Już wcześniej bała się, że na zawsze zostanie w swoim dziecięcym pokoju, a teraz nie chciała nawet myśleć o tym, że razem z chłopakiem będzie musiała zamieszkać z rodzicami. Cieszyliśmy się z jej niezależności i tego, że nie miała zamiaru całkowicie polegać na mężczyźnie, ale przecież mogli coś sobie wynająć, wprowadzić się do jego rodziców, albo nawet przenieść do innego miasta. Ale moja córka nie chciała tego słuchać. Powiedziała, że zdecyduje się na rodzinę i dzieci dopiero wtedy, gdy będzie miała pieniądze na własne mieszkanie. Ale sama teraz jeszcze nie myślała o tym, żeby na to zbierać czy odkładać pieniądze, chciała żyć dla siebie i cieszyć się życiem.
Oboje z żoną szanujemy i rozumiemy wybory i podejście do życia naszej córki. Po prostu, szczerze mówiąc, chcielibyśmy mieć pewność, że zostawimy ją na tym świecie nie samą, ale z rodziną i dziećmi. Może dlatego, że sami tak długo na nią czekaliśmy.
W pracy zaproponowano mi wyjazd do innego miasta, na drugim końcu kraju. Miałbym tam prowadzić oddział naszej firmy, koordynować go i monitorować działania. Dobrą rzeczą jest to, że praca jest dobrze płatna, a złą, że musiałbym tam być przez cały czas, poza weekendami i świętami. Dobrze wiem, że 63 lata to już poważny wiek i nie wiadomo, czy dożyję do następnego powrotu do domu, ale najbardziej przerażające jest to, że moja żona może mieć nawrót choroby i już jej nie zobaczę. Długo zastanawialiśmy się z żoną, czy warto decydować się na tę propozycję, bo chcemy spędzić razem ostatnie lata życia. Uznaliśmy jednak, że skoro szczęście naszego dziecka i założenie przez nią rodziny zależy od tego, czy będzie miała mieszkanie, to warto spróbować jej to zapewnić.