Moja żona i ja rozwiedliśmy się miesiąc temu. Było mi bardzo ciężko, jednak nie było innego wyjścia – nie mogłem zostawić córki, żeby uszczęśliwić żonę! Byliśmy małżeństwem jedenaście lat i nie mieliśmy dzieci. Na początku lekarze mówili, że jesteśmy oboje zdrowi, ale potem okazało się, że moja żona nie będzie mogła zajść w ciążę. Najpierw byłem zrozpaczony, bo przez całe życie wiedziałam, że chcę mieć co najmniej dwoje dzieci, a kiedy usłyszałem tę wiadomość, nie wiedziałem, jak zareagować. Ale za bardzo kochałem tę kobietę, żeby się z nią wtedy rozstać.
Z biegiem lat zdałem sobie sprawę, że tak nie może dalej być. Chciałem znaleźć jakieś rozwiązanie i znalazłem! Zaproponowałem żonie adopcję. To takie dobre wyjście – na świecie jest tyle samotnych dzieci, które marzą o rodzicach, moglibyśmy spełnić marzenie własne i cudze. Żona się zgodziła, jednak od razu zauważyłem coś dziwnego w jej zachowaniu. Na początku nie zwróciłem na to większej uwagi, myślałem, że się denerwuje, bo wszystkie dokumenty kompletowaliśmy bardzo szybko. Pozostało tylko zapoznać się z dziewczynką, która miała dopiero roczek i którą rodzice zostawili pod drzwiami szpitala. Adoptowaliśmy Zosię, tak dostała na imię w domu dziecka.
Byłem niesamowicie szczęśliwy, ale moja żona utrzymywała dystans i była wobec Zosi dość chłodna. Miałem nadzieję, że to minie. Może trudno jej było się przyzwyczaić do małego dziecka w domu, zwłaszcza że to jednak była obca dziewczynka. Ale pomyliłem się. Moja żona pół roku po tym, jak adoptowaliśmy Zosię, powiedziała, że odchodzi ode mnie, że nie chce dziecka, nie kocha jej, i że to wszystko moja wina. No i tak zostaliśmy z córką sami, ale cieszę się, że mamy siebie.