Bardzo mi żal dzieciaków, które mieszkają obok mnie. Sąsiadka rodzi prawie co roku, a starsze dzieci muszą opiekować się młodszymi.

Mieszkam na wsi trzydzieści kilometrów od dużego miasta. W naszej wiosce trudno o pracę – niektórzy się wyprowadzają, a niektórzy żyją z tego, co wyhodują we własnym ogródku. Poza tym wielu moich znajomych uprawia warzywa i owoce na sprzedaż – zbierają, sprzedają i przez całą zimę żyją z pieniędzy, które w ten sposób zarobią. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ciężko pracują nie tylko dorośli, ale też dzieci. Rozumiem, że powinny pomagać rodzicom, ale nie mogą przecież wykonywać ciężkiej fizycznej pracy w domu i ogrodzie.

Obok mnie mieszka wielodzietna rodzina – już teraz jest tam siedmioro dzieci, a ich mama znowu jest w ciąży. Tak, dzieci to szczęście i radość, ale o wszystkie trzeba zadbać, wykształcić i wychować. To jednak najwyraźniej nie obchodzi moich sąsiadów – rodzą po to, żeby dostać pieniądze od państwa i po to, żeby mieć darmową siłę roboczą. Wszystkie ich dzieci ciężko pracują – zajmują się zwierzętami, sprzątają dom, pracują w ogrodzie, a nawet opiekują się najmłodszymi dziećmi, podczas gdy matka albo jest w ciąży, albo zmęczona. Kiedy patrzę na te dzieci, jest mi ich bardzo żal – są wyczerpane, ciągle pracują i nigdy nie widziałam, żeby bawiły się zabawkami albo chociaż odpoczywały.

Wydawać by się mogło, że to nie moja sprawa, ale nie mogę na to spokojnie patrzeć. Najstarszym dzieckiem w tej rodzinie jest Wiktor – 15-latek, który wyrósł na bardzo spokojnego, pracowitego i odpowiedzialnego chłopca. Zawsze mówi “dzień dobry”, często pomaga starszym, chociaż i tak ma dużo swoich obowiązków, nigdy nie kłóci się z rodzicami. Wiktor robi w domu wiele rzeczy, którymi powinna zajmować się jego mama albo ojciec – opiekuje się nawet młodszymi dziećmi i przygotowuje im jedzenie. Ta rodzina nie jest przykładem szczęśliwej dużej rodziny, jest jej całkowitym przeciwieństwem.

Kiedyś akurat wracałam ze sklepu i po drodze spotkałam Wiktora – mieszkamy na tej samej ulicy, więc dalej poszliśmy razem. Rozmawialiśmy po drodze i dowiedziałam się o tym chłopcu wielu ciekawych rzeczy – interesuje się fizyką, chemią i marzy o tym, żeby pójść w przyszłości na studia.

– To się dobrze przygotuj, a po maturze będziesz mógł spełnić swoje marzenie. Wykształcenie może nie jest niezbędne do życia, ale daje dobry start i otwiera wiele możliwości. Poza tym już przez samo to, że przeprowadzisz się do miasta, zobaczysz trochę więcej świata – tutaj nic szczególnego cię nie czeka, – powiedziałam.

– Nie, nic z tego nie będzie – rodzice mnie nie puszczą. Już mi powiedzieli, że jestem im tutaj potrzebny. Mamy duży ogród, gospodarstwo, nie ma czasu na naukę. To mój obowiązek, żeby wszystkich nakarmić, – powiedział ze smutkiem Wiktor.

– Wybacz, Wiktor, ale to jest obowiązek twoich rodziców, a nie twój. Oczywiście, powinieneś im pomagać, ale nie możesz poświęcać swojego życia dla rodziny. Musisz też pomyśleć o sobie i własnej przyszłości. Ukończysz studia, znajdziesz pracę i wtedy będziesz mógł lepiej pomóc swojej rodzinie.

– Nie. Szkoda, ale nic z tego nie wyjdzie. Już się z tym pogodziłem, że moja przyszłość jest tutaj.

Zrobiło mi się go tak bardzo żal – dlaczego młody chłopak ma zapominać o swoich pragnieniach i normalnym życiu? Postanowiłam mu pomóc i porozmawiać z jego matką. Żaneta, matka Wiktora, nigdy nie była dla mnie miła ani przyjaźnie nastawiona. Ma 35 lat, żadnego wykształcenia, nigdy nie pracowała, tylko rodzi dzieci. I nie jest matką, która się nimi opiekuje. Kiedy myślimy o dużej rodzinie, wyobrażamy sobie dom pełen dzieci, które matka i ojciec wychowują z miłością i troską. U nich tak nie jest. Żaneta należy do tych kobiet, które nie sprzątają domu, nie piorą ubrań, nie kupują zabawek dla dzieci i w ogóle nie poświęcają im czasu. Zdarzało się, że oboje z mężem po prostu pili, a dzieci zajmowały się same sobą.

Kiedy weszłam do domu sąsiadów, zobaczyłam brud, bałagan i brak obiadu dla dzieci, które od dawna nie były nawet kąpane – aż się przestraszyłam. Żaneta siedziała na kanapie i oglądała jakiś serial, podczas gdy jej 10-letnia córka obierała ziemniaki dla całej rodziny. Trudno było mi zrozumieć, dlaczego nikt nie jest w stanie jakoś wpłynąć na takich rodziców. Potem dowiedziałam się, że ludziom po prostu jest żal dzieci i nie chcą stwarzać rodzinie niepotrzebnych problemów. Ja postanowiłam jednak nie milczeć i nie negocjować – od razu postawiłam Żanecie ultimatum. Zdałam sobie sprawę, że sama rozmowa nic tu nie da – i trudno, niech będę tą złą, ale może chociaż pomogę tak dzieciom.

Rozmowę rozpoczęłam spokojnie i ostrożnie – mówiłam ogólnie o życiu i o tym, że Wiktor chce iść na studia. Żaneta wysłuchała mnie, a potem od razu na mnie naskoczyła i zaczęła krzyczeć, żebym nie wsadzała nosa w nie swoje sprawy. Wtedy powiedziałam jej, że zgłoszę ją do pomocy społecznej i nie tylko będzie miała problemy z prawem, ale też straci pieniądze, które otrzymuje na dzieci. W tym momencie Żaneta po prostu zamilkła.

Nie wiem, na ile potraktowała mnie poważnie, ale wróciłam do domu z jej obietnicą, że się zmieni i lepiej zaopiekuje się dziećmi. Za miesiąc sprawdzę, czy dotrzymuje słowa.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *