Mam siostrę bliźniaczkę Martę. Pomimo tego, że od najmłodszych lat byłyśmy do siebie podobne, jak dwie krople wody, to jednak bardzo różnimy się charakterami. Ja uważałam, że najważniejsze w życiu jest, żeby wyjść za mąż, a moja siostra chciała zdobyć wykształcenie i robić karierę.
„Słuchaj, to straszne zostać samemu na stare lata”, mówiłam do Marty, „twoje dyplomy nie podadzą ci w razie potrzeby szklanki wody”. Ale siostra zdawała się tym nie przejmować. Zamiast chodzić na tańce, siedziała nad podręcznikami. A ja nie. Skończyłam szkołę i wyszłam za mojego kolegę z klasy.
„No co? – pomyślałam. – Facet pracuje, nie ma nałogów. Czego chcieć więcej?”
Dlatego w wieku osiemnastu lat miałam już małego synka, a ten „pracowity i bez nałogów” zaczął coraz dłużej zostawać w pracy, wracać pijany i przy pierwszej nadarzającej się okazji wszczynać awantury. Ale to mnie nie zniechęcało. Nawet po tym, jak mąż po raz pierwszy podniósł na mnie rękę, szukałam dla niego usprawiedliwień i nawet nie pomyślałam o tym, żeby od niego odejść.
Po dwóch latach urodziłam jeszcze córkę. „Kto by mnie zechciał z dwójką dzieci? – myślałam. – Niech to nawet nie będzie książę z bajki, ale lepiej z nim niż samej.” A potem urodził się jeszcze młodszy syn. Trzecie dziecko ostatecznie przekonało mnie, że bez męża jestem nikim, bo nie mam wykształcenia, nie umiem nic robić poza prowadzeniem domu, więc moim przeznaczeniem jest zostać z nim już do końca życia. Nawet mimo tego, że zdawałam sobie sprawę, że jestem nieszczęśliwa, było mi żal siostry, bo uważałam, że to wstyd, żeby w jej wieku mieszkać samej.
Tymczasem Marta ukończyła studia, znalazła dobrą pracę, dostała mieszkanie, ponieważ w tamtych czasach zakład pracy mógł je zapewnić specjalistom. A mój mąż, dzieci i ja cisnęliśmy się razem z teściami w ich starym domu.
Lata mijały, rodzice męża bardzo się zestarzeli, byli schorowani, a opieka nad nimi również spadła na moje barki. Wtedy zdałam sobie sprawę, jak dużo pracuję: mam na głowie troje dzieci, dwoje staruszków, krowę, kury, gęsi, ogród, dom i wiecznie z czegoś niezadowolonego męża. Czasami myślałam o Marcie, która pracuje do szóstej, a potem własnym samochodem jeździ po sklepach z ładnymi ciuchami, kupuje sobie, co chce, a wieczorem wraca do domu, gdzie jest cicho i spokojnie i można odpocząć. A u mnie zawsze hałas, gwar i dużo roboty. „Ale przynajmniej nie jestem sama,” – uspokoiłam się.
Kiedy dzieci dorosły i założyły własne rodziny, a teściowie już odeszli, miałam nadzieję, że będzie mi się żyło trochę lżej. Ale nie. Mąż uznał, że już nie jest mną zainteresowany i odszedł do innej. Musiałam wyprowadzić się z domu, w którym mieszkałam przez całe życie, ponieważ on chciał tam sprowadzić swoją nową żonę, dom w końcu należał do jego rodziców. Nie miałam gdzie się podziać – synowe mnie u siebie nie chciały, więc wzięła mnie córka, chociaż też niechętnie. Często słyszę, jak mój zięć kłóci się z nią przez to, że u nich mieszkam. Gdybym miała dokąd pójść, nie spędziłabym z nimi ani jednego dnia dłużej, ale niestety, nie mam gdzie się podziać…
Moja siostra żyje dla własnej przyjemności... Kiedyś zarobiła na drugie mieszkanie, które teraz wynajmuje i dzięki temu ma znaczący dodatek do emerytury. Oszczędności pozwalają jej też latać na wakacje, odpoczywać i robić to, na co ma ochotę… Teraz to ona mi współczuje. Ale nie zaprasza mnie do siebie – lubi swoją samotność. No i w końcu to tylko moja wina, że życie tak mi się potoczyło…