Niepotrzebnie pozwalałam jej czasem zostawiać u mnie dzieci – były niesforne, niegrzeczne i bezczelne. W zasadzie, podobnie jak sama Irena, która jest przekonana, że wszyscy są jej coś winni.
Irena sama wychowuje dwoje dzieci. Starszą Olę urodziła zaraz po studiach – była wtedy mężatką mniej więcej od roku. Ale mąż nie mógł znieść jej trudnego charakteru. Franka urodziła sześć lat temu. Spotykała się z jego ojcem, ale był żonaty. Oczywiście nie zostawił żony, ale uznał dziecko i regularnie płaci alimenty. Irena nie zawsze wydaje je na dziecko, a właściwie – bardzo rzadko. Jest przekonana, że dzieci nie potrzebują wiele, a ona jednak powinna zatroszczyć się o swoje życie osobiste – ma przecież dopiero 30 lat.
Ja mieszkam z moim mężem i córką dosłownie dwa bloki od Ireny. Powodzi nam się dość dobrze – mamy własne mieszkanie, niedawno wyremontowane, samochód, dwa razy w roku jeździmy na urlop i ogólnie niczego nam nie brakuje. Irena mieszka w kawalerce, w której ostatni remont był robiony chyba 20 lat temu. Ciągle jest z tego niezadowolona i przy każdej okazji żartem mówi mi, że bardzo dobrze się urządziłam. Udaję, że nie rozumiem jej aluzji i w ogóle na to nie odpowiadam.
No i kiedyś zdarzyła się taka niezbyt przyjemna sytuacja. Z pracy wracałam dosyć późno – mam własny sklep i musiałam dokończyć papierkową robotę, jakieś zeznania podatkowe, faktury, w ogóle od dawna planowałam to wszystko posegregować. Było koło 22, ze zdziwieniem zauważyłam dwoje dzieci na ławce. Zgadnijcie czyich? Zgadza się, Ireny. Na moje pytania odpowiedziały, że nie mają kluczy, a mama z wujkiem Tomkiem poszli do restauracji. Było mi ich żal, więc zabrałam dzieci do siebie, a do Ireny napisałam wiadomość.
Nakarmiłam Olę i Franka, poczęstowałam słodyczami – dzieci były głodne i bardzo zmęczone. Irena wróciła dopiero koło północy, a i to tylko dlatego, że ciągle do niej dzwoniłam. Zabierając dzieci, nawet nie podziękowała. Ale to nie wszystko. Następnego dnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Kiedy otworzyłam, zobaczyłam na progu dzieci Ireny. Powiedziały, że matka kazała im przyjść do nas, bo ma do załatwienia jakieś sprawy. To się powtarzało przez kilka kolejnych dni, a w następnym tygodniu znowu.
Teraz nie wiem, jak to zrobić, żeby nie sprawić przykrości dzieciom, ale ustawić ich matkę na właściwym miejscu.