Dziś rano ledwo zdążyłam na autobus, żeby dojechać do szkoły. Na tym osiedlu, na którym mieszkam, czasami czuję się jak na wsi bardzo daleko za miastem. Na autobus zwykle nie można się doczekać, a jak już przyjedzie, to jest tak zatłoczony, że nie wiadomo, czy się do niego wciśniesz.
Ale dzisiaj był chyba mój szczęśliwy dzień. Czekałam na przystanku tylko jakieś pięć minut i nawet wsiadłam do środka. O miejscu siedzącym nie było co marzyć, ale i tak nie było źle!
Przeszłam więc do najdalszego kąta, złapałam za uchwyt i stałam, patrząc w mój telefon. Ale niespodziewanie ktoś złapał mnie za rękę, niezbyt mocno, ale i tak się przestraszyłam, to mnie zaskoczyło.
To był starszy mężczyzna, siedział tam, gdzie ja stałam. Pomyślałam, że może nadepnęłam mu na stopę albo go potrąciłam i chciałam przeprosić. Jednak, jak się okazało, ten pan wziął mnie za rękę i kazał mi usiąść na jego miejscu. Ten człowiek nie miał jednej ręki, więc było mi wstyd, że ja będę siedzieć, a jemu będzie niewygodnie stać w tak zatłoczonym autobusie.
Ale on nalegał, więc zajęłam jego miejsce. A on stał tam, gdzie ja wcześniej. Na następnym przystanku wsiadła kobieta z dwójką dzieci. Zobaczyła, że ja siedzę, a obok mnie stoi ten starszy pan i zaczęła krzyczeć na cały autobus: „Ja lepiej wychowuję moje dzieci. Jak to możliwe, kto to widział, że młoda dziewczyna siedzi, a starszy mężczyzna stoi, do tego niepełnosprawny”.
Nikt nie zdążył jej odpowiedzieć, bo ten mężczyzna odezwał się pierwszy. „Proszę pani, przepraszam, ale nie jestem jeszcze dziadkiem, mam tylko 65 lat. Dziękuję za to, że zwróciła pani uwagę wszystkich na moją wadę, ale jednak jestem mężczyzną i mogę ustąpić miejsca. Życzę, żeby wychowywała pani syna w taki sam sposób, jak kiedyś zrobiła to moja matka”.
Po jego słowach kierowca właśnie dojechał do następnego przystanku. Drzwi się otworzyły i mężczyzna wysiadł.
Nikt inny już się nie odezwał. Jestem pewna, że wszyscy myśleli o tym, co powiedział.