Urodziłem się w nauczycielskiej rodzinie. Nic dziwnego, że sam też podążyłem tą ścieżką, ale poświęciłem swoje życie nie matematyce, jak mój ojciec, ani nie językowi polskiemu, jak moja mama, tylko muzyce. Natura obdarzyła mnie mocnym głosem i dobrym słuchem muzycznym. Już jako dziecko chciałem związać swoje życie z muzyką i później nie zmieniłem swojej decyzji.
Po ukończeniu studiów zacząłem uczyć w miejscowej szkole muzycznej. To tutaj poznałem moją przyszłą żonę. Połączyła nas miłość do muzyki.
Naprawdę kocham swoją pracę i w tej chwili nie chciałbym niczego zmieniać. Uwielbiam pracować z dziećmi, patrzeć, jak oczy im błyszczą, gdy wraz z nauczycielem zanurzają się w świat muzyki.
Niestety, praca w szkole daje mi satysfakcję duchową, ale materialnie nie wystarcza. Dopóki byłem sam, jakoś nie myślałem o tym za dużo, ale teraz jest nas dwoje, a już niedługo będzie troje.
Ostatnio kolega zaproponował mi dodatkową pracę. Niedawno otworzył nową restaurację i chciał stworzyć w niej wyjątkową, wyrafinowaną, ale jednocześnie kameralną atmosferę. Do tego, jego zdaniem, potrzebna była muzyka klasyczna na żywo. Wiedział, że moja żona jest w ciąży i niedługo pójdzie na urlop macierzyński, więc każde pieniądze nam się przydadzą. Zgodziłem się, bo miałem robić to, w czym jestem naprawdę dobry – śpiewać i grać na pianinie.
Nawet nie przypuszczałem, że tak mi się spodoba moja nowa praca. Tutaj mogłem realizować się tak, jak było nie do pomyślenia w szkole muzycznej.
Wynagrodzenie otrzymywałem po każdym występie i byłem nim pozytywnie zaskoczony. Pierwszego dnia kupiłem żonie trochę słodyczy i prezentów. Martwiłem się, że teraz zostawiam ją wieczorami samą, ale nie miała nic przeciwko temu. Wiedziała, że nigdzie indziej tak dobrze nie zarobię.
Znajomy był zadowolony z mojej pracy i mnie też wszystko się podobało. Kilka wieczornych występów w restauracji przyniosło wymierne zasilenie naszego rodzinnego budżetu, co bardzo mnie ucieszyło.
Dodatkowe zajęcie w ogóle nie kolidowało z moją główną pracą, ponieważ w szkole pracowałem w ciągu dnia, a wieczorami, w czasie wolnym, mogłem spokojnie pracować gdzie indziej. Ale tylko ja tak myślałem, nie moje szefostwo. Wkrótce dyrektorka wezwała mnie na dywanik i powiedziała, że mam zrezygnować z moich „zabaw” w restauracji. Nie wiem nawet, jak dowiedziała się o mojej dodatkowej pracy, ale z jakiegoś powodu bardzo ją to zdenerwowało. Stałem i w milczeniu słuchałem, że nie jest dobrze, żeby nauczyciel pojawiał się w pewnych miejscach, jaki przykład daję dzieciom, że marnuję swój talent na byle co, hańbię swoim zachowaniem placówkę oświatową, która ma wieloletnią historię i nigdy nie została upokorzona występami w restauracji.
Długo nie mogłem się otrząsnąć po takich „żelaznych” argumentach. Po prostu nie rozumiałem, co jest złego w występach w restauracji, do której przychodzą całe rodziny, również z dziećmi. W końcu mój przyjaciel od początku traktował swój lokal jako miejsce rodzinnego wypoczynku. Spokojne eleganckie wnętrze, doskonała kuchnia, muzyka klasyczna. Gdzie tu jest coś nieprzyzwoitego? To nie jest klub nocny. A nawet gdyby. Po pracy mam czas prywatny, w którym mogę robić to, co uważam za stosowne. Jaki przykład daję moim uczniom? Nie piję alkoholu, nie zabawiam się z kobietami, chcę tylko dorobić, żeby moja żona i dziecko mieli godne życie. Co w tym złego?
Mało tego, wprowadzam w magiczny świat muzyki klasycznej osoby, które na co dzień nigdy by jej nie słuchały. I widzę, że bardzo im się to podoba, bo z zainteresowaniem słuchają utworów, które wykonuję. Często słyszę pytania, czy udzielam korepetycji dzieciom, na co zawsze polecam naszą szkołę muzyczną. To taka darmowa reklama. W którym więc momencie skrzywdziłem instytucję edukacyjną, która ma ponad stuletnią historię i nigdy nie została upokorzona występem w restauracji?
Porozmawiałem o tym z żoną. Powiedziała, że poprze cokolwiek postanowię, a ja nie wiem, co mam zrobić. W restauracji zarabiam w tydzień tyle, ile nie zarobię przez miesiąc w szkole. Nie chcę zostawiać moich uczniów, ale chyba będę musiał.