Wydarzyło się to dosłownie tydzień temu. Moja córka chodzi do prywatnego przedszkola, najdroższego w mieście. Obiecano nam, że dzieci będą objęte specjalnym programem, na przykład będą wychodzić na dwór 2 razy dziennie i codziennie będą miały angielski. Przekonało nas to, że grupy są małe, więc nauczycielki mogą zwrócić uwagę na każde dziecko. To ważne, bo chcemy, żeby nasza córka miała dobrą opiekę, kiedy ja i mój mąż jesteśmy w pracy.
Regularnie dostawaliśmy zdjęcia – widzieliśmy, jak bawią się dzieci i co robią. Potem zaczęło się jakieś dziwne zbieranie dodatkowych pieniędzy od rodziców, a to na jakieś zabawki, a to na artykuły higieniczne. Wtedy zaczęłam protestować – płaciliśmy i tak dużo co miesiąc, a przedszkole jeszcze żąda pieniędzy. Ale inni rodzice mnie nie poparli, po prostu się podporządkowali.
Ciągle wymyślano jakieś nowe powody i nowe składki. Byłam oburzona. Dobrze zarabiamy, ale nie po to, żeby wszystko wydawać na przedszkole. Chyba byłam najgorszą matką, bo ciągle przychodziłam i niemalże się awanturowałam.
Martwiłam się, że przeze mnie córka będzie traktowana inaczej i nie najlepiej, ale nie skarżyła się na przedszkole.
W zeszłym tygodniu wróciłam wcześniej z pracy, więc postanowiłam pojechać po córkę i zabrać ją na spacer do parku. Według planu dzieci miały być wtedy w przedszkolnym ogrodzie, ale na podwórku nikogo nie było. Weszłam do środka i zobaczyłam tylko dzieci, które bawiły się całkiem same. Wychowawczynie w tym czasie siedziały na zapleczu, popijając spokojnie herbatę i jedząc ciasto.
Postanowiłam zobaczyć, co będzie dalej, i po prostu cicho stanęłam przy drzwiach. Przez pół godziny nikt nawet nie zajrzał do dzieci. Dobrze, że spokojnie zajmowały się zabawą, ale przecież nauczycielki powinny być wtedy przy nich. Nie wiedziałam, co zrobić, na wszelki wypadek wzięłam telefon i wszystko nagrałam. Potem wyszłam z przedszkola i już na zewnątrz zadzwoniłam do męża. Pomyślałam, że on doradzi, jak powinnam się zachować w takiej sytuacji.
Powiedział, że najpierw trzeba to wyjaśnić z nauczycielkami i dyrekcją przedszkola, wysłuchać wyjaśnień, a dopiero potem podjąć konkretne działania. Tak zrobiliśmy. Poczekałam na niego i razem poszliśmy prosto do dyrektorki. Trudno mi było opanować emocje – wyrzuciłam z siebie wszystko, co się we mnie nazbierało, pokazałam nawet nagranie. Ale nie usłyszałam żadnych przeprosin ani wyjaśnień.
Zabraliśmy córkę i postanowiliśmy, że już tam nie wróci. Poszukamy innego przedszkola, w którym nauczycielki interesują się dziećmi, a nie tylko pieniędzmi.
Wszystkim rodzicom chciałabym tylko przekazać, że przedszkole warto wybierać bardzo starannie, a później od czasu do czasu sprawdzać, czy wszystko naprawdę dzieje się w nim dobrze. Cena nie ma znaczenia – wszystko i tak zależy od ludzi.