Przez całe życie ciężko z mężem pracowaliśmy, żeby zapewnić naszemu jedynemu synowi wszystko, czego potrzebował i tylko to, co najlepsze: kupowaliśmy mu markowe ubrania, zabawki, a potem sfinansowaliśmy mu studia na świetnym uniwersytecie i pomogliśmy znaleźć dobrą pracę.
Całe życie pracowałam jako lekarz, a mój mąż był żołnierzem. Najpierw mieliśmy nieduże mieszkanie, a potem je sprzedaliśmy i kupiliśmy dom – duży, przestronny, pod miastem. Oczywiście na tak drogi zakup nie wystarczyło nam pieniędzy, więc wzięliśmy kredyt. Ten nowy dom zapisaliśmy na syna, który miał wtedy 18 lat.
Mniej więcej rok później zmarł mój mąż, przez całe życie miał problemy z sercem. Od dawna ciężko chorował i siedział w domu. Zawsze marzył, żeby spędzić starość za miastem, w ciszy i spokoju. Ale długo w tym domu nie pomieszkał.
Kredyt nie był jeszcze spłacony, więc nie mogłam po prostu założyć rąk i zostać w domu. Musiałam dalej pracować.
Pewnego dnia Paweł powiedział mi, że poznał dziewczynę i chce się z nią ożenić. Przyjęłam Maję z całym matczynym ciepłem, ale ona nie zamierzała się ze mną przyjaźnić.
Po ślubie dzieci zamieszkały w naszym domu. Najpierw byłam zadowolona, cieszyłam się z tego, ale potem już tylko płakałam. Moja synowa nie tylko zaczęła wszystkim rządzić, ale jeszcze zwróciła przeciwko mnie syna, mówiąc, że dom należy tylko do Pawła, to jemu ojciec go zostawił.
Z jakiegoś powodu po prostu mnie nie lubiła. Doszło nawet do tego, że syn poprosił mnie o to, żebym się wyprowadziła z domu. Jak się okazało, bardzo im przeszkadzałam. No cóż, Paweł zawsze miał miękki charakter i łatwo go było do czegoś przekonać.
Skończyło się tym, że musiałam wprowadzić się do wynajętego mieszkania, za które sama płacę. W domu zostali mój syn i synowa, nie lubią za bardzo, kiedy ich odwiedzam. A ja dalej muszę spłacać ten kredyt.
Nie wiem, czym tak bardzo naraziłam się dzieciom… Jak można własną matkę wyrzucić z domu? Przez całe życie pracowałam z myślą o synu, czy naprawdę zasłużyłam na taką starość? W wynajętym mieszkaniu.