Ostatnio syn opowiedział mi o dziewczynce z biednej rodziny, która chodzi z nim do klasy.
Zosia jest spokojną, grzeczną dziewczynką, dobrze się uczy. Rodzice adoptowali ją, kiedy miała dwa lata.
Wydawać by się mogło, że dobrze im się układa. Ale, jak się okazało, matka znalazła nowego partnera, rzuciła wszystko i zamieszkała razem z nim. Zosia została z ojcem. Od tego czasu matka przestała odwiedzać dziewczynkę, nawet nie dzwoniła. Ojciec prawie nie chodził do pracy i zaczął pić. Nie mieli pieniędzy, matka w żaden sposób nie pomagała.
Dziewczynka wyglądała schludnie, ale często chodziła w tych samych ubraniach, niewyprasowanych. Pewnego razu przyszła do szkoły w trampkach, przez które prawie prześwitywały palce u stóp. Wychowawca i pedagog rozmawiali z ojcem, żeby jakoś się opamiętał i zaczął odpowiednio zajmować się dziewczynką.
Dzieci mają do siedmiu lekcji dziennie, dlatego jedzą w szkole.
Pewnego dnia, kiedy jedliśmy śniadanie, mój syn poprosił, żebym zrobiła mu kanapki. Zdziwiłam się i zapytałam, czy nie najada się tym, co podają w szkolnej stołówce. Odpowiedział mi:
– Rodzina Zosi jest biedna, więc nie stać ich na jedzenie. Nie ma wykupionych obiadów w szkole. Czasem kucharki coś jej dadzą, jak ktoś inny nie zje. Ale sama nie prosi o jedzenie.
Zrobiło mi się bardzo żal tej dziewczynki i, oczywiście, zapakowałam synowi kanapki i owoce i powiedziałam, żeby dał je Zosi.
Na następnym zebraniu rodzice zaczęli się skarżyć na to, że Zosia objada ich dzieci. Nie mogłam tego słuchać i powiedziałam, że jeżeli kucharki coś jej dają, to jedzenie, które i tak trafiłoby do kosza. Sama dziewczynka nigdy o nic nie prosi.
– Ta dziewczynka nie ma co jeść, a państwu żal tego, czego ktoś nie zjadł, co z was za ludzie?
Pojawiły się też głosy, że rodzice nie chcą, żeby Zosia chodziła do naszej klasy.
– Ale o co chodzi?! Dzieci nie wybierają, w jakiej rodzinie się urodzą. Co zrobiło to dziecko, żeby je tak traktować?
Powiedziałam, że dziewczynce trzeba pomóc. Zasługuje na lepsze życie. Niektórzy rodzice w żaden sposób nie zareagowali na moje słowa. Ale więcej było tych, którzy nie pozostali obojętni.
Wspólnie zdecydowaliśmy, że na razie pomożemy, na ile kto może. Przekazaliśmy pieniądze, przynieśliśmy ubrania i buty, wprawdzie nie nowe, ale w znacznie lepszym stanie niż te rzeczy, które Zosia nosiła. Wykupiliśmy jej obiady w szkole. Zwróciliśmy się jednak do opieki społecznej, żeby ktoś zajął się jej ojcem. Dali mu czas na opamiętanie i poprawę, inaczej dziewczynka miała wrócić do sierocińca.
Następnego dnia syn powiedział, że Zosia bardzo się ucieszyła, że teraz będzie mogła zjeść obiad w stołówce razem z innymi dziećmi i widać było, że jest za to bardzo wdzięczna.