Lucyna piła samotnie herbatę w swojej maleńkiej kuchni. Kiedyś jakoś ta kuchnia nie wydawała się kobiecie aż taka ciasna – o dziwo, każdy się w niej mieścił: ona i jej mąż, córka Iza i goście, którzy często i chętnie spędzali czas z pogodną i sympatyczną gospodynią.
Ale w jednej chwili wszystko się zawaliło. Pewnego razu, to były urodziny Lucyny, jeden z gości, który wypił o parę kieliszków za dużo, zaczął się nachalnie przytulać do jubilatki w tej właśnie kuchni. Kobieta opierała się, jak mogła. Ale w tym momencie wszedł mąż Lucyny i wszystko opacznie zrozumiał. Uznał, że żona go zdradza, nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, spakował swoje rzeczy i, biorąc za rękę ośmioletnią córkę, odszedł, zostawiając Lucynę samą.
Noi siedzi sama w tej kuchni. Minęło prawie dwadzieścia lat…
Na początku próbowała nawiązać kontakt z mężem i córką, ale był kategoryczny, a oprócz tego nastawił Izę przeciwko matce. W rezultacie sąd uznał, że lepiej zostawić dziewczynkę z ojcem, bo wyglądało na to, że dla dziecka to będzie bardziej korzystne.
Po wyjściu z sali sądowej Lucyna ze łzami w oczach chciała jeszcze raz przytulić swoją córeczkę, ale mąż odepchnął.
– Ona cię nie potrzebuje. Nikt nie potrzebuje w swoim życiu zdrajcy! Zostaniesz sama! – krzyknął mężczyzna, biorąc córkę za rękę.
Od tego czasu już się nie widzieli. Mąż Lucyny zrobił wszystko, żeby ukryć przed nią miejsce pobytu jego i córki.
Wszyscy znajomi, którzy kiedyś tak lubili gromadzić się w tej małej kuchni, teraz stali się obcy i odlegli. Kiedy pogrążona w żalu kobieta pytała, czy słyszeli coś o jej mężu i córeczce, udawali, że nic nie wiedzą.
Lucyna skończyła wczoraj pięćdziesiąt lat. Okrągła rocznica. Ale nikt nie przyszedł. Szef tylko zadzwonił z pracy i złożył jej życzenia. Nikt inny…
Lucyna już się do tego przyzwyczaiła. Już nawet prawie przestała płakać z powodu swojej samotności. Z biegiem czasu człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego. Ale ból rozłąki z własną córką nie zrobił się lżejszy. Wręcz przeciwnie, Lucyna z każdym dniem coraz więcej myślała o Izie – o tym, jak dorastała, jak się uczyła, czy miała przyjaciół, czy jest zdrowa. Chciałaby ją zobaczyć chociaż przez chwilę. Ale były mąż, który miał wszelkie niezbędne koneksje, zrobił wszystko, żeby je rozdzielić na zawsze.
Lucyna postawiła na stole filiżankę herbaty i ciężko westchnęła.
„Ciekawe, jak dorosła moja mała dziewczynka,” – pomyślała kobieta po raz drugi w ciągu tego dnia. Ale jedyne, co jej pozostało, to zdjęcie.
Jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. W progu stał jakiś mężczyzna po trzydziestce.
– Pani Lucyna? – zapytał od progu.
– Tak… – kobieta nie mogła otrząsnąć się z szoku, bo po latach samotności całkowicie odzwyczaiła się od gości. – Proszę wejść…
– Dziękuję, – mężczyzna wszedł i zaczął się rozglądać.
– Przepraszam, ale kim pan jest? – zapytała Lucyna, nalewając gościowi herbatę.
– Jestem Marcin. Pani zięć…
Wyraz twarzy Lucyny w tym momencie był bezcenny. A herbata już dawno się przelała, tworząc malowniczą kałużę na stole.
Marcin powiedział kobiecie, że jego teść, były mąż Lucyny, zmarł dwa miesiące temu, a po jego śmierci Iza zaczęła szukać matki. Kiedy uciekli z ojcem, była mała i nie pamiętała adresu, pod którym wcześniej mieszkała. W mieście, do którego przeprowadzili się z ojcem, mieli niewielu znajomych, a ci, których znali, nie potrafili jej pomóc w poszukiwaniach.
– Szukaliśmy pani przez dwa miesiące, najlepiej jak potrafiliśmy, – powiedział Marcin, pomagając kobiecie posprzątać rozlaną herbatę, – i w końcu, kiedy dowiedzieliśmy się, gdzie pani mieszka, Iza nie mogła przyjechać.
– Coś się stało? – Lucynie zrobiło się słabo.
– Jest w szpitalu.
Lucyna złapała się za serce.
– Nie, nie, nic złego, – Marcin zaczął uspokoić kobietę, – jest na oddziale położniczym. Wczoraj urodził nam się syn. A pani ma wnuka.
Lucyna na pewno nie spodziewała się takiego prezentu na urodziny. Tego dnia, trzymając na rękach wnuka i przytulając piękną córkę, była najszczęśliwszą kobietą na świecie.