Nie planowaliśmy z Karoliną mieć dzieci tak od razu. Pomyśleliśmy, że pożyjemy rok czy dwa tylko dla siebie, będziemy podróżować po świecie, zarobimy trochę pieniędzy. Ale plany nie zawsze udaje się zrealizować.
W trzecim miesiącu po ślubie moja żona zorientowała się, że jest w ciąży.
– No i dobrze, – powiedziała Karolina, trzymając w ręce test ciążowy. – Zawsze marzyłam o córce.
W zasadzie ja też zawsze chciałem mieć córkę, bo sam mam trzech braci. Ale, jak to się mówi, będzie, co Bóg da! Byle dziecko było zdrowe.
Ale Karolina już nastawiła się na córeczkę. Kazała mi przemalować pokój na różowo, kupowała sukienki, czapeczki, skarpetki, wszystko dla dziewczynek.
– Kochanie, – mówię, – a jak będzie chłopiec? Nic jeszcze nie wiadomo.
Ale żona nawet nie chciała mnie słuchać.
– To, że będzie dziewczynka, to pewne na 100%. Miałam przed naszym ślubem sen i śniła mi się mała dziewczynka. To był znak.
Tylko wzruszyłem ramionami. Bo czy jest sens wdawać się w dyskusję z kobietą w ciąży?
Tymczasem nasze mieszkanie zaczęło przypominać domek dla lalek – cały różowy i wypełniony dziewczęcymi ubrankami.
Nadszedł dzień, w którym można było określić płeć dziecka. Żona postanowiła urządzić gender party – imprezę, na której oficjalnie dowiemy się, czy urodzi nam się chłopiec, czy dziewczynka.
– Ja, – powiedziała Karolina, – wiem na pewno, że będziemy mieli córeczkę. Imprezę chcę zrobić tylko po to, żeby mieć co wspominać.
Dobrze to pamiętam: zaprosiliśmy gości, zarezerwowaliśmy restaurację, Karolina spędziła pół dnia u kosmetyczki. Nadeszła chwila prawdy. Kroimy ciasto, a w środku… niebieskie pudełko, co oznacza, że mamy chłopca.
Karolina cała we łzach, goście nie wiedzą, jak na to wszystko zareagować, bo kupili prezenty dla dziewczynki. Krótko mówiąc, wieczór był zrujnowany.
Żona płakała przez całą noc. Nie wiedziałem, jak ją uspokoić, bo nie działały na nią żadne argumenty.
– Ja, – wciąż płacząc, mówiła Karolina, – tak bardzo chciałam mieć córeczkę. I co teraz? Nie chcę chłopca! Nie chcę! Nie potrzebuję go.
– Opamiętaj się, – mówię, – lepiej proś Boga, żeby dziecko urodziło się zdrowe, nieważne, czy to chłopiec, czy dziewczynka!
– Może dla ciebie to nie ma znaczenia, – moja żona nie mogła się uspokoić, – ale dla mnie – ogromne! Jeszcze raz ci powtarzam, nie będę kochała syna.
„No cóż,” – myślę, – “co ja mam jej teraz powiedzieć? Hormony całkowicie zaćmiły jej mózg. Urodzi, to pokocha. W końcu jest matką”.
Ale po porodzie nic się nie zmieniło. Trzeciego dnia, kiedy przyjechałem z kwiatami odebrać ze szpitala żonę i syna, twarz Karoliny była smutna i zapłakana. Zrzuciłem to na zmęczenie.
„To jest depresja poporodowa,” – próbowałem to jakoś wytłumaczyć, – „niech trochę dojdzie do siebie, wtedy wszystko się zmieni”.
Minęło sześć miesięcy, ale nic się nie zmieniło. Karolek już siedzi i gaworzy. Jednak żony to nie obchodzi. Nie karmi go piersią, nie usypia i patrzy na niego z nienawiścią. A w nocy płacze. Próbowałem umówić Karolinę na wizytę u psychologa, ale odmówiła.
A wczoraj, kiedy wróciłem z pracy, znalazłem w kuchni karteczkę: „Przepraszam, nie jestem w stanie go pokochać. Rozumiem, że to mój syn, ale nie potrafię. Za każdym razem, kiedy na niego patrzę, chce mi się płakać. Muszę trochę odpocząć, na razie będę mieszkała u mamy. Kocham cię, ale jego nie mogę pokochać. Jeszcze raz przepraszam…”
Tak rozpadło się nasze małżeństwo, bo żona nie była w stanie pokochać swojego dziecka.