Na moje 33. urodziny mąż podarował mi taki prezent, przez który kobiety cierpią i płaczą, ale wyszło na odwrót – uszczęśliwił mnie.
Poznaliśmy się z Alkiem nad morzem. Ja byłam tam na wakacjach z rodzicami, a on z kolegą. Kiedy się poznaliśmy, okazało się, że oboje mamy po 25 lat i pochodzimy z tego samego miasta. Zakochaliśmy się w sobie i zaczęliśmy się spotykać.
Chodziliśmy ze sobą mniej więcej przez rok, później mój chłopak zaproponował mi małżeństwo, a ja się zgodziłam. Zamieszkaliśmy u mnie, bo na 20. urodziny dostałam od rodziców jednopokojowe mieszkanie. Tak więc ja przez te sześć lat byłam całkowicie niezależna, a Alek dalej mieszkał ze swoimi rodzicami.
Życie małżeńskie obojgu nam się podobało, zawsze się szanowaliśmy i wspieraliśmy. Jedna rzecz nam się nie udawała – byliśmy już pięć lat po ślubie, a nadal nie mieliśmy dziecka. Lekarze twierdzili, że oboje jesteśmy zdrowi, ale w ciążę jakoś nie zaszłam.
I wiecie, ta walka bardzo mnie zmęczyła. Odpuściłam więc całą tę sytuację i pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że jednak jestem w ciąży. Byliśmy bardzo szczęśliwi, od razu podzieliliśmy się tą wiadomością z rodzicami i zaczęliśmy przygotowywać się na powitanie dziecka. Nie mogłam się powstrzymać, biegałam po sklepach, kupowałam dziecięce ubranka. Moi bliscy mówili mi, że to zły omen, ale nie chciałam nawet o tym słyszeć. Musiałam nacieszyć się swoim stanem.
Ale to, co się wtedy stało, po prostu mnie zdruzgotało. Kiedy poszliśmy na drugie USG, lekarz powiedział, że dziecko nie żyje. Nie chciałam uwierzyć w to, co usłyszałam, zaczęłam protestować i krzyczeć, że nikomu nie pozwolę tknąć mojego dziecka.
Położyli mnie wtedy do szpitala. Pamiętam, że Alka już wtedy przy mnie nie było, ale przyszła mama. Uspokoiłam się przy niej i trochę doszłam do siebie, po czym zabrali mnie na ten zabieg.
Nie chcę nawet pamiętać, przez co musiałam przejść. W szpitalu byłam przez tydzień, a mąż przyszedł dopiero, jak wychodziłam, bo przez te wszystkie dni nie mógł – miał jakieś ważne sprawy.
Kiedy wróciłam do domu, to – jeżeli mam być szczera – w ogóle nie chciałam żyć. Byłam mocno przygnębiona, a Alek jakby nie zwracał na to uwagi i całkowicie pogrążył się w pracy. Moi rodzice przychodzili do mnie codziennie i nie tylko, znaleźli dla mnie też dobrego psychologa, który pomógł mi wyjść z tego stanu.
Stopniowo życie znów nabierało barw, powoli dochodziłam do siebie: poszłam do pracy, spotykałam się z przyjaciółkami, nawet zaczęłam malować. I tak minęły kolejne dwa lata mojego życia.
Niedawno, kilka miesięcy temu, miałam urodziny – skończyłam 33 lata. Nie chciałam ich świętować, po prostu ugotowałam odświętny obiad i czekałam na męża. Przyszedł późno, w dodatku nie sam.
W jego ramionach spała roczna dziewczynka. Nie zadałam Aleksowi żadnego pytania, wzięłam dziecko i nie wypuściłam już z rąk, spała mocno i cichutko pochrapywała.
Mąż sam wszystko mi wyznał. Płakał i prosił o wybaczenie. Powiedział mi, że kiedy byłam w szpitalu, zdradził mnie z pewną dziewczyną, a ona zaszła w ciążę… Ale ostatnio wydarzyło się nieszczęście, kobieta zmarła. Mała córeczka nie ma teraz nikogo, oprócz niego. Alek upadł na kolana i błagał mnie, żebym pozwoliła małej Zosi zostać z nami.
Oczywiście uraza i nienawiść do męża rozdzierały mnie od środka. Ale zwyciężyło pragnienie bycia matką tego małego aniołka, który właśnie na mnie kichnął przez sen. Powiedziałam Aleksowi, że spróbujemy.
Teraz mamy prawdziwą rodzinę, w której najważniejsze jest dziecko. Nigdy nie żałowałam, że przyjęłam tę dziewczynkę. Wręcz przeciwnie, jestem bardzo wdzięczna za to, że do mnie trafiła.