Nie myślcie sobie, że jestem jakimś maminsynkiem, ale teraz dopiero rozumiem – moja mama miała rację, kiedy prosiła mnie, żebym nie żenił się z Anką. To nie tak, kocham moją żonę, ona też mnie kocha, tak przynajmniej myślę. Ale zaczęliśmy się bardzo często kłócić o każdy drobiazg – od spraw codziennych po plany powiększenia rodziny.
Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie zwracałem uwagi na takie drobiazgi, jak to, że moja żona lubi dużo odpoczywać, spotykać się z przyjaciółmi i że ciągle przejmuje się swoim wyglądem. Wtedy zrzucałem to na karb jej młodego wieku i byłem pewien, że małżeństwo wszystko zmieni. Teraz myślę, że nie powinienem tak sądzić, bo mi tego nie obiecywała. Ale miłość mnie zaślepiła – spotkałem młodą, piękną i całkiem mądrą dziewczynę, no i straciłem głowę. Miałem wtedy 36 lat, a ona tylko 21. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że była za młoda, żeby wychodzić za mąż.
Ankę poznałem na urodzinach mojego kolegi – przyszła jako koleżanka jego żony. Ładna, wesoła i sympatyczna dziewczyna – to była moja pierwsza opinia na jej temat. W tym czasie byłem już odnoszącym sukcesy biznesmenem i nie spieszyło mi się do tego, żeby się ustatkować – nie chciałem zakładać rodziny i nie szukałem poważnego związku. Ale spotkanie z Anką zmieniło wszystko – zakochałem się jak młodziak. Miesiąc moich zalotów opłacił się – zaczęliśmy na poważnie się spotykać. A sześć miesięcy później oświadczyłem jej się. Moja mama nie bardzo popierała wówczas ten pomysł, ale w końcu się poddała. Jej głównym argumentem było to, że Anka jest jednak za młoda i niedojrzała. Nie chciałem jej słuchać – kocham ją i już.
Wyprawiliśmy duże i piękne wesele – wszystko tak, jak chciała moja narzeczona. Wtedy byłem gotów spełnić wszystkie jej zachcianki. Nie nadużywała tego jednak – zachowywała się dość skromnie i mądrze, nie żądała żadnych drogich prezentów. Jedyne, co zaczęło mnie denerwować, to fakt, że Anka w ogóle nie miała ochoty robić nic w domu, za to spędzała dużo czasu w salonach kosmetycznych i u znajomych. Mam dość pieniędzy, żeby wynająć gospodynię i pójść na obiad w restauracji, ale chciałbym czasami wrócić z pracy i zjeść coś domowego zamiast tego, co “poleca szef kuchni”. Moja mama zawsze dbała o ojca, chociaż im też się całkiem dobrze powodziło.
Jeszcze jedną irytującą sprawą było to, że Anka każdy weekend chciała spędzać poza domem – w klubach, restauracjach, górach albo za miastem. A ja czasami wolałem pobyć w domu i posiedzieć w ciszy. Wtedy moja żona pakowała się i wyjeżdżała beze mnie.
Ale tym, co kompletnie zbiło mnie z tropu, stała się kwestia dzieci. Moja żona oznajmiła, że nie planuje zostać matką przez najbliższe pięć lat – musi nacieszyć się życiem. Ale ja chcę mieć pełną rodzinę, dzieci – mam prawie czterdzieści lat. Nie po to się ożeniłem, żeby żyć tak samo, jak przed ślubem.
Teraz siedzę i myślę – na co mi to wszystko? Czy naprawdę chcę siedzieć w domu, czekać na żonę i mieć nadzieję, że zmieni zdanie i wkrótce zostanę ojcem? Czy powinniśmy jednak się rozstać i nie marnować swojego czasu?