Mój mąż i ja niedawno się pobraliśmy i z tej okazji postanowiliśmy wybrać się na wakacje. Wybór miejsca, hotelu itp. zajął nam dużo czasu. Ale w końcu mieliśmy już bilety na pociąg i pakowaliśmy się na wyjazd. Ponieważ było lato i piękna pogoda, wybraliśmy polskie morze.
Wsiedliśmy do naszego przedziału, od nas to był prawie cały dzień drogi. Pasażerowie, którzy mieli jechać z nami, w ostatniej chwili zrezygnowali, więc zostaliśmy sami.
Rozłożyliśmy rzeczy i zaczęłam wyciągać kanapki. Nagle jednak usłyszeliśmy jakieś krzyki. Mój Hubert, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, wyszedł z przedziału, żeby dowiedzieć się, co się dzieje i czy nie jest potrzebna jakaś pomoc. Szybko wrócił i powiedział, że kiedy wyszedł, wszystko ucichło.
Po chwili sama wyszłam na korytarz, żeby trochę rozprostować nogi i zobaczyłam kobietę siedzącą na podłodze z dwójką śpiących dzieci. Zapytałam, dlaczego siedzą na ziemi.
Okazało się, że w przedziale z tą kobietą siedział przyzwoicie, na pierwszy rzut oka, wyglądający mężczyzna. Na początku wszystko było w porządku, ale później zaczął się czepiać i przeklinać na kobietę. Bała się przede wszystkim o dzieci, więc przeniosła się z nimi na korytarz.
Zrobiło mi się ich żal, więc zaprosiłam ich do nas. Mieliśmy przecież wolne miejsca. Zapytałam męża, ale też nie miał nic przeciwko temu.
Kobieta nam podziękowała, a maluchy musiały odpocząć, więc się zgodziła. Nie jechała aż tak daleko, wysiadła trzy stacje dalej, a resztę podróży kontynuowaliśmy już tylko we dwoje.