Mam teraz drugiego męża, z pierwszego małżeństwa mam syna. Obecny mąż ochoczo postanowił zastąpić mu ojca, z zewnątrz wszystko wygląda pięknie, ale ostatnio stwierdziłam, że w wychowaniu syna pomijamy jego biologicznych dziadków, a zamiast nich wszędzie jest tylko matka męża. Powiem od razu, że traktuję ją bardzo dobrze, nie ma tutaj żadnych negatywnych odczuć. Niestety, uczucie, że jestem do niej cały czas porównywana przytłacza mnie. Dodatkowo ostatnio usłyszałam, że mężczyźni wybierają kobiety podobne do swoich matek, w naszym przypadku ewidentnie tak nie jest. Od kilku miesięcy ta myśl mnie nie opuszcza, dlaczego rodzice muszą być stałym przykładem.
Bardzo często słyszę od męża „a moi rodzice to…” Wczoraj gotowałam zupę, mój mąż podszedł i zaczął uczyć mnie, jak robi to jego matka. Bo jak wiadomo, ona wszystko robi lepiej. Mój nastrój od razu się pogorszył. Kiedy mój syn chciał kupić samochód, postanowiłam mu dołożyć pieniądze na ten wydatek, wtedy mój mąż również przytoczył postawę swojej matki, która nigdy nie wydawała pieniędzy na próżno, przecież za to można jeść przez tydzień, a po co komu auto?
No tak, po co w XXI wieku komuś auto, logika. Zarzucił mi, że syn musi być wychowywany bardziej rygorystycznie, nie może być tak, że dostaje to, czego chce. Ja wiecznie słyszę pod swoim adresem komentarze o tym, że nie mam w sobie poczucia obowiązków. Kobieta powinna sprzątać, prać, gotować, a mężczyzna może to robić tylko wtedy, kiedy zechce. Nawiasem mówiąc, mój mąż nie ma żadnych obowiązków w domu, ja znajduję czas na wszystko po pracy.
Mąż ostatnio bardzo często dzwoni do matki, rozumiem to, mieszkamy daleko od siebie. Jedyne czego nie potrafię zrozumieć, to to, że nie może sam ze mną porozmawiać o naszych sprawach, tylko w trakcie rozmowy z matką wypomina mi wszystko, od gotowania po wychowanie syna.
Jestem tym wszystkim zwyczajnie zmęczona. Rozumiem, że rodzice są ważni, a na odległość jest trudniej się z nimi kontaktować, ale przez to czasami czuję, że ja nie jestem potrzebna w tej rodzinie. Ze względu na to, że z mężem widzę się dziennie może trzy godziny, to nie mam czasu powiedzieć mu nawet o swoich sprawach. W końcu między jego powrotem do domu, kolacją i rozmową z matką jest bardzo mało czasu na nasze prywatne sprawy.
Być może się mylę, może powinnam być bardziej wyrozumiała. Niestety, nie mogę pozbyć się negatywnych emocji. Ile mogę być porównywana do teściowej? Ale ile człowiek może znieść? Staram się, naprawdę się staram, ale co tu zrobić? W oczach męża nigdy nie dorosnę do poziomu jego matki, który widać jest bardzo bardzo wysoki, mało kto zrobi wszystko tak dobrze, jak ona, przynajmniej według mojego męża. Naprawdę potrzebuje rady, jak się zachować?