Dawno temu, w pewnej wiosce mieszkał głuptas. Jego rodzice byli wielodzietni. Starsze dzieci dawno opuściły dom rodzinny i wyjechały do miasta.
A głupiec był młodszy i w jego życiu nie powiodło się. Pomagał matce w domu – przynieść wodę, drewno opałowe, zamiatać podwórko. Po pracy matka starała się gonić syna na ulicę, żeby poznał trochę świata.
Głupiec pomagał też sąsiadom w drobnych pracach. W zamian za to ludzie karmili go kawałkiem ciasta lub chleba, czasami też dawali nasiona.
W wiosce nie śmiali się z głupiego faceta przez długi czas, wręcz przeciwnie, chwalili go za pomoc. Przyzwyczaili się do tego, jak przyzwyczajają się do zwykłego psa na podwórku, który nieustannie biegnie ulicą i macha całym ogonem.
W święta głupiec lubił słuchać piosenek. Sam zaskakująco miał dźwięczny przyjemny głos i dobry słuch. Za to ludzie zaczęli go zapraszać na wesela i przyjęcia. Sadzali go w kącie, dawali trochę jedzenia, a chłopak przyglądał się zabawom i od czasu do czasu coś zaśpiewał.
Bardzo lubił śpiewać. Szybko zapamiętywał słowa i melodie. Prawdopodobnie nie rozumiał wszystkich słów, ale śpiewał pięknie, czystym głosem, siedząc na stołku i lekko rozciągając się w górę. W tych chwilach wydawał się wyższy, ładniejszy, mądrzejszy…
Słuchając go, wieśniacy milczeli, myśleli o swoim życiu i cicho wzdychali.
Doszło kiedyś w jesienną noc na wsi do pożaru. Właśnie na ulicy, na której mieszkał głupiec. W jednym z domów z uszkodzonej rury wybuchł pożar. Ludzie krzyczeli. Krzyki, płacz, zgiełk…
Faceci wyciągali ocalałe rzeczy z ognia, kobiety przyciskały do siebie płaczące dzieci. Głupiec wraz z dorosłymi ciągnął wodę ze studni i walczył z ogniem. Na wpół ubrany, mokry, z ostatnich sił robił to, co potrafił.
Dwa domy spłonęły jednak doszczętnie. Kiedy runął płonący dom z bali drugiego domu, minęło niebezpieczeństwo rozprzestrzeniania się ognia. Ludzie, wyczerpani i zszokowani, nie mogąc oderwać wzroku od gasnącego ognia, który zjadł resztki ich domów, zbłądzili w stosy i cicho płakali…
Poza głuchym trzaskiem parujących kłód na ulicy nic nie było słychać. Natura zamarła z żalu, który spadł na wieśniaków.
Nagle ktoś cicho zaśpiewał. Ludzie wzdrygnęli się z zaskoczenia. Śpiewał głupiec. Melodia stawała się głośniejsza, głos mocniejszy. Jeden z mężczyzn z rozpaczy podniósł melodię piosenki przez łzy.
Potem ktoś trzeci zaśpiewał … Głupiec, w mokrej bluzie, uśmiechając się, podszedł do cichych dzieci pogorzelców i podał im jakąś bryłę-szmatę.
Dzieci wzięły szmatę. Małe kocięta spały w niej spokojnie. Natychmiast pod stopami dzieci zawinęła się zatroskana matka-kotka. Głupiec uratował kocięta z płonącego domu.
Dzieci zaśmiały się, uśmiechały, jak gdyby nic się nie stało. Odrętwienie u dorosłych natychmiast zniknęło.
– Pójdźmy do łaźni. Dzięki Bogu jedna łaźnia ocalała. A poranek wieczoru jest mądrzejszy. Do wielkich mrozów jeszcze daleko. Bydło jest całe. Nowe chałupy wybudujemy…- powiedział jeden mężczyzna, który po tym podszedł do głupca i uścisnął mu dłoń z szacunkiem. A potem, nie mogąc się powstrzymać, złapał go w naręcze i przytulił jak krewny.
– Dzięki, Synu….