Córka mojego męża wychodzi za mąż. Razem z narzeczonym zajęli się wszystkimi weselnymi wydatkami, nie zawracali głowy rodzicom. Przecież są dorośli, zarabiają własne pieniądze, więc nie ma się co dziwić.
Nie raz już tu pisałam, że nie zrobiłam tej dziewczynie nic złego. Jej rodzice nie rozwiedli się z mojego powodu, ja nie rozbiłam rodziny. Kiedy poznałam mojego męża, od dawna mieszkał sam i był oficjalnie rozwiedziony. Przeszłość już dawno zostawił za sobą.
Ale tak czy inaczej, jego córka nie chce się ze mną komunikować, a teraz zaprosiła ojca na swój ślub, a mnie nie. Nie przeszkadza mi to ani trochę. Naprawdę. To jej problem, że widzi we mnie wroga.
Mogę się obejść bez niej i bez tego ślubu. Tylko mój mąż nie wie, co robić. Chce zachować się dobrze wobec córki i żony.
Nie chce iść beze mnie. Ale też nie może iść ze mną, bo nie chce przyćmić wielkiego dnia córki moją obecnością.
Postanowił nie iść tam w ogóle, tylko pogratulować przez telefon, przenieść prezent na jej kartę i to wszystko.
Powtarzam mu, że nie może tego zrobić. Nie ma ośmiu córek – ma tylko jedną. I nie pójść na ślub jedynej córki? Nie zobaczyć jej w sukni ślubnej? Będzie żałował tego do końca życia.
Chociaż nie wydaje mi się, żeby jego córka naprawdę go tam chciała. Zaprasza go samego, wiedząc, że nie pójdzie sam. Gdyby chciała, żeby tam był, zaprosiłaby każdego, z kim chciałaby przyjść jej ojciec.
Szczerze mówiąc, nie chcę go puszczać samego. To inne miasto, pięć – sześć godzin jazdy, musiałby gdzieś przenocować… Wcale mi się to nie podoba.
Zaproponowałam mu inną opcję. On i ja pójdziemy prosto do Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie wezmą ślub. On pojedzie na ceremonię sam, a ja będę siedzieć w samochodzie i czekać. Nie będę urażona.
Mój mąż po ceremonii pogratuluje nowożeńcom, wręczy im prezent na miejscu, potem wszyscy pójdą do restauracji, a my ze spokojem wrócimy do domu.
Dlaczego? W najważniejszym momencie będzie ze swoją córką, zobaczy swoje piękne, szczęśliwe dziecko w sukni ślubnej u boku wybranka, zrobi sobie z nią zdjęcie, pogratuluje jej. Czy nie jest to warte sześciogodzinnej jazdy tam i z powrotem? A oni mogą się bawić bez niego.
Po co ja idę? Cóż… to długa droga, więc nie będzie się nudził. Czy to w porządku? Co o tym sądzisz?