Mała Anetka siedziała na środku pokoju pośród rozrzuconych zabawek. Jej mama Jolanta usiadła na kanapie i grała w grę na smartfonie. Dziecko nie umiało jeszcze chodzić – miało zaledwie kilka miesięcy, więc natychmiast zaczęło się czołgać do kotki Dusi. Kiedy się do niej zbliżyła, złapała ją za ogon. Dusia odwróciła się i złapała Anetkę za nogę, lekko dotykając ją pazurem – jakby ostrzegając, że nie życzy sobie, aby ktoś ją dotykał. Dziecko głośno się rozpłakało.
– Sama jesteś sobie winna! – skomentowała sytuację Jola – Poszczypie i przejdzie.
Zadrapanie naprawdę nie było poważne, ale Anetka krzyczała, jakby wszystkie nieszczęścia Ziemi spadły na jej małą główkę. No nic, trzeba się podnieść i gotować obiad, mąż niedługo przyjdzie z pracy.
Jola wstała, wzięła na ręce Anetkę, podmuchała na rankę i ze słowami: „To wszystko, już nie boli!”- wsadziła ją do łóżeczka, a kotkę zamknęła na balkonie. Anetka nadal płakała, ale matka obojętnie poszła do kuchni. Włączyła muzykę na smartfonie, włożyła słuchawki i tańcząc zaczęła przygotowywać ryby. Niestety nawet przez słuchawki słychać było krzyk córki! Kiedy się uspokoi?
Nie jest jasne dlaczego, ale instynkt macierzyński w Joli nigdy się nie obudził. Chodzi o to, że wcale nie chciała dziecka, w ogóle! Przynajmniej tak było do 30 roku życia, potem pewnie wszystko by się zmieniło, ale nie miała zbyt wiele czasu na zastanowienie się, czego tak naprawdę chce – budowano wokół niej napięcie, mówiono, że „czas rodzić”, więc w końcu zaszła w ciążę.
Jola urodziła się w pełnej, ale biednej rodzinie. W latach 90-tych nikt nie spieszył się do posiadania dużej liczby dzieci, czasy były trudne. Co więcej, rodzice mieli jednopokojowe mieszkanie, więc jak tutaj mieć więcej dzieci? Na osiedlu mieszkali praktycznie sami chłopcy, a z rozrywki miała tylko piaskownicę, krzywe huśtawki i drewniany statek z dziurą na lewej burcie. To była jej dziecięca fantazja – wspiąć się na statek i bawić się w piratów.
Teraz na podwórku jest cicho, bo w zasadzie wszystkie dzieci siedzą w domach i grają na swoich konsolach, walcząc z pikselowymi wrogami. Kiedyś było zupełnie inaczej. Jola kiedy miała 15 lat przeprowadziła się wraz z rodzicami do dwupokojowego mieszkania znajdującego się bliżej centrum miasta. Okna jej pokoju wychodziły na luksusowy plac zabaw z wszelkiego rodzaju huśtawkami, karuzelami i stromymi zjeżdżalniami o różnych kształtach. Zawsze bawiło się tam mnóstwo dzieci. Nawet, kiedy było gorąco trzeba było zamykać okna, bo było tak głośno, że ciężko było skupić się na nauce. Dopiero po 21 zapadała cisza, chociaż też nie do końca, bo potem zaczynały krzyczeć dzieci z sąsiedztwa, które niedawno się urodziły. Eh, i jak można było zasnąć!
Miłość do „piractwa i mórz” z dzieciństwa nie poszła na marne: Jola postanowiła zostać przewodnikiem i podróżować po różnych krajach. Wykształciła się, poszła do pracy w biurze podróży, ale na początku była tam tylko stażystką i sprzedawała bilety na rejsy. Pewnego dnia w biurze pojawiła się para: przystojny facet i zmęczona życiem kobieta. Jola pomyślała, że w ogóle do siebie nie pasują – on miły i romantyczny jak Arthur Gray, a ona – zwykła Kaśka. Para kupiła bilety do Turcji, a kilka dni później ten przystojniak przyszedł oddać bilety i wziął inne – dla siebie i trójki przyjaciół, bez dziewczyny. Nikomu nie było przeznaczonym zdobyć tego faceta, jednak Joli się udało!
Ten mężczyzna miał na imię Artur. Po jakimś czasie zaczął podróżować razem z Jolą: ona była na tych wyjazdach służbowo, a on na wakacjach. Artur i jego brat mieli własny serwis samochodowy, więc raz jeden odpoczywał, raz drugi, raz jeden pracował, a potem drugi – wszystko było jasne i uczciwe! Takie podróże doprowadziły do ślubu. Jola wtedy natychmiast powiedziała, że dopóki nie dojrzeje do tej decyzji sama, na razie nie chce mieć dzieci, poza tym nie chce rezygnować z pracy. Wiedziała, że ma już 25 lat, ale takie są jej warunki – zresztą jedyne, beż żadnych innych kaprysów. Artur zgodził się.
Już po roku małżeństwa zaczęło się:
– Córko, co Ty wyrabiasz? Jesteś mężatką, a Tobie praca w głowie! No dalej, zajmij się swoimi obowiązkami: zacznij rodzić dzieci, sprzątać w domu, gotować! – matka dziewczyny marudziła.
– Nie zamierzasz mi wnuków rodzić? – oburzała się teściowa – Jeden mój syn nawet nie chce się żenić, a drugi ożenił się w wieku 30 lat i teraz synowa ma problem, żeby zajść w ciążę!
– Dlaczego nie chcesz urodzić? – dziwiły się koleżanki i przytulały do siebie swoje dzieci – Dzieci są takie pocieszne!
Jola jednak nie odczuwała instynktu macierzyńskiego. Dobrze wypełniała obowiązki domowe i małżeńskie, brała pigułki antykoncepcyjne i chętnie pracowała. Młodym tak było wygodnie, ale rodzice i przyjaciele napierali na nich i nie dawali spokoju mówiąc, że jak tylko dziewczyna zajdzie w ciążę, natychmiast poczuje szczęście macierzyństwa, a instynkt da o sobie znać. Jola nie chciała jednak niczego zmieniać.
Wszystko zmieniła pandemia. Kiedy zaczął się lockdown, a biura podróży zaczęły upadać, wszyscy zaczęli krzyczeć, że to “znak z góry i trzeba rodzić dzieci”. Z powodu braku pracy Jola poddała się i przestała brać pigułki. Zaszła w ciążę na początku kwietnia, a w grudniu urodziła córkę Anetkę. Przez całą ciążę była chora, a poza nudnościami i depresją nie czuła nic więcej. W ogóle! Nawet kopniaki od dziecka były denerwujące. Gdzie podziewał się ten mityczny instynkt macierzyński? Nie było go! Nawet kiedy urodziła się Anetka i kobieta wróciła z nią po porodzie do domu, matka i teściowa błagalnie pytały:
– No! Teraz wiesz, o czym Ci mówiłyśmy? Co czujesz?
– Czuję, że kręgosłup ma lżej! – odpowiedziała Jola.
Cholera! Babcie spojrzały z miłością na wnuczkę, powiedziały coś do niej pieszczotliwie, potem obiecały pomagać i odwiedzać, ale rzadko kiedy się pojawiały. Wystarczyło im to, że mogą zobaczyć wnuczkę przez Skype’a, a w gości z dzieckiem może przyjechać przecież Artur, samochodem w końcu wygodniej. Instynkt macierzyński u Joli się nie pojawił. Robiła wszystko mechanicznie: bez emocji karmiła, zmieniała pieluchy, myła dziecko, chodziła na spacery. W domu było czysto i wszystko było w porządku, jednak robienie czegokolwiek ponad normę, np. wzięcie dziecka bez potrzeby na ręce, pogłaskanie jej czy kołysanie było już ponad jej siły. Czy ona nie kocha swojego dziecka? Prawdopodobnie nie, nie ma po prostu takich uczuć. Jola złości się z tego powodu.
Kiedy ryba się już smażona, przyszedł Artur. Rozebrał się, umył ręce i wszedł do pokoju ze słowami:
– A gdzie nasza córeczka Anetka? A gdzie nasza piękność? Gdzie jest moja miłość życia?
Nastała cisza a potem jakiś szelest. Artur wyjął z łóżeczka zapłakaną i na wpół śpiącą Anetkę, wziął ją w ramiona i wszedł z nią do kuchni.
– Mamusiu, co Ty znowu zrobiłaś, że płakaliśmy tak długo i zaczęliśmy zasypiać, co? – spytał Artur, a Anetka półśpiącymi oczami spojrzała na mamę, wsuwając palec za policzek.
– Nie wiem, Artur, Nie wiem! – Jola nie wiedziała, jak przekazać Arturowi, że w stosunku do córki odczuwa tylko obojętność.
– Rozumiem! Polecieliśmy do łóżeczka dalej spać! – Artur wydał dźwięk latającego samolotu i „odleciał” ze śmiejącą się córką do pokoju dziecięcego, a Jola wyczerpana usiadła na krześle, wstydziła się. Nie trzeba było jej stresować tym porodem! Nie trzeba było! Anetka urodziłaby się 7 lat później, być może wtedy wszystko byłoby inaczej, może Jola czułaby coś, a teraz odczuwa tylko pustkę i irytację. Dobrze, że chociaż Artur jest dobrym tatą, przynajmniej ktoś naprawdę kocha Anetkę.