Wyszłam ponownie za mąż 10 lat temu. Do tego czasu byłam samotną rozwódką, i wychowywałam 8 – letnią córkę. Piotrek, mój mąż, przyjął moją córkę. Nie karcił jej, a jeśli kupiłam jej coś ze wspólnych pieniędzy, nigdy nie miał nic przeciwko. Na córkę dostawałam dobre alimenty – mój były mąż płacił na nią regularnie. Jedynym minusem było to, że praktycznie w ogóle się nie widywali, ponieważ jej ojciec wyjechał do pracy za granicę i tam został na stałe. Kiedyś rozmawiali razem przez Skype, ale potem i te rozmowy się skończyły.
Córce brakowało ojca, więc dobrze przyjęła Piotra. Była posłuszna i nie buntowała się. Piotrek i ja mamy wspólnego syna. Było nam cudownie.
Sielanka trwała jednak do pewnego czasu. Córka skończyła szkołę, ale nie rozpoczęła studiów na Uniwersytecie, ponieważ nie uczyła się zbyt dobrze. Złożyła dokumenty do Państwowej Wyższej Szkoły w naszym mieście, chciała kształcić się w kierunku projektantki mody. Tak się cieszyłam, że moja córka będzie miała zawód i będzie przy mnie.
Potem zaczęły się awantury z mężem. Piotrek był zdecydowanie przeciwny jej studiom, motywując to tym, że teraz zmarnuje trzy lata, a następnie nie dostanie pracy w specjalności i zostanie zwykłą sprzedawczynią w sklepiku osiedlowym. Powiedział też, że wśród dzieci kumpli ma mnóstwo takich przykładów: nie mogą pracować w swoim zawodzie i idą do jakiejkolwiek pracy, byle tylko mieć za co żyć. Dodał także, że ona jest już dorosła, więc nie będzie jej dłużej utrzymywać, musi sama o siebie zadbać.
Starałam się go przekonać, że edukacja jest potrzebna mojej córce. Może i nie mamy wystarczającej ilości pieniędzy i nie możemy sobie pozwolić na zbytwiele, ale powinniśmy wykształcić dziecko i sprawić, że będzie miała ukończone studia o określonej specjalności. Poza tym córka świetnie rysuje, więc może odniesie sukces w wybranym zawodzie?
Mąż mnie jednak nie słuchał i powtarzał, że ma iść do pracy i się wyprowadzić – czas, by zaczęła być samodzielna.
Zdenerwowało mnie to do tego stopnia, że wytknęłam mu fakt, że mieszkanie w połowie należy do mnie, a więc i także do mojej córki, więc ma prawo w nim żyć, ile chce.
Mąż po tym po prostu spakował się i wyszedł. Oczywiście długo się martwiłam i płakałam, ale w mojej głowie po prostu nie mieści się to, że tak łatwo przekreślił nasze wspólne życie. Jak mógł pomyśleć, że mogę wskazać dziecku drzwi? Żyliśmy razem dziesięć lat i wystarczyło abym raz nie zgodziła się z jego decyzją, a on natychmiast zatrzasnął drzwi, nawet ze mną nie rozmawiając.
Żyliśmy razem dziesięć lat, a tak naprawdę wcale się nie znaliśmy…