Pies nieśmiało jęknął. Przez szare zasłony uderzyło słońce. Stefański leżał na boku, nie ruszając się i nie otwierając oczu. Najważniejsze, aby nie otwierać oczu – dopóki są zamknięte, istnieje nadzieja, że ten dzień nie będzie miał miejsca. Niestety sen wciąż wymykał się Stefańskiemu, a jawa nieubłaganie włamała się do świadomości. Za każdym razem, gdy kładł się spać, miał nadzieję, że już się nie obudzi.
Ale niestety, wciąż żył, a jego schorowane ciało zaczęło dawać o sobie znać. Kolejny dzień, jeszcze jeden. Stefański otworzył oczy, jęknął i usiadł na łóżku. Zaczął pocierać nogi – po śnie nie dopływała do nich krew. Potem włożył okulary i spojrzał na ścianę. Wisiał na niej zakurzony portret rodzinny, na którym był on i jego ukochana, Marta. Byli tutaj tacy młodzi i poważni. Stefański z przyzwyczajenia przywitał się w myślach z żoną. Od jej śmierci minęło już 20 lat. Przez te wszystkie lata Stefański szczerze zastanawiał się, po co żyje tak długo i co roku coraz bardziej go to męczyło. W tym roku skończył 86 lat.
Szedł do kuchni, mijając starą komodę z lustrem. W lustro Stefański starał się nie patrzeć, bo nie rozpoznawał siebie w tym pomarszczonym, ponurym starcu w znoszonych ubraniach. W dawnych czasach uwielbiał podziwiać swoje odbicie. Miał fantastyczną sylwetkę i był przystojny, do tego miał niesamowicie piękne, wręcz złote włosy.
Po zjedzeniu śniadania wyszedł na podwórko. Pies czekał na niego przy ganku i machał ogonem. Stefański rzucił mu jedzenie ten pies dzielił starość z mężczyzną. Zabłądził na podwórze jako szczeniak wkrótce po śmierci żony Wojciecha. Długowieczność psa uderzyła Stefańskiego jeszcze bardziej niż jego własna. Czy psy żyją tak długo? Pysk psa, niegdyś wyrazisty i czarny, dawno temu już poszarzał, jedno oko pochłonęła zaćma. Był także chudy jak gospodarz.
Dwór Stefańskiego stopniowo przejmowała natura. W wysokich drzewach śpiewały ptaki. Ciepłe, czerwcowe słońce tylko miejscami prześwitywało przez liście. Na sąsiednim dziedzińcu babcia karciła wnuki. „Zła, stara kobieta” – tak myślał o niej Wojciech. Staruszka… A przecież w wieku czterdziestu lat po cichu przyglądał się tej 22 – letniej dziewczynie. Niegdyś była piękna!
Stefański miał troje dzieci: dwie córki i syna. Tylko starsza córka, Zuzanna pozostała przy życiu. Ale ona mieszka daleko, w Rzeszowie… Na północ kraju ma za daleko, a on sam też za nic w świecie nie opuści swojego małego gospodarstwa. Myślał już tylko o tym, że zostanie do końca na swojej ojcowiźnie i na tym małym, przytulnym cmentarzu na końcu wsi spędzi już całą wieczność…
Starzec dziwnie się dzisiaj czuł. Każdy przedmiot wzbudzał w nim wspomnienia z przeszłości. Rama okienna oparta o ścianę przypomniała mu, jak latem całą rodziną jadali na werandzie kolację. Weranda zgniła, zawaliła się i pozostała tylko ta rama. Spojrzał na nią i zobaczył Martę w fartuchu, nakrywając z córkami do stołu Mówiła coś cicho, uśmiechając się. Teraz dom wyglądał na opuszczony dom, jego dziedziniec był zarośnięty, a dusza Wojtka była wypełniona czarną tęsknotą.
Nagle zaczął patrzeć na morze. Nie miał wiele do przejścia – za ostatnim domem stromo schodzi się w dół brzegu.
Starzec wziął laskę i powoli skierował się w stronę morza. W powietrzu czuć było przyjemną świeżość. Jasne, niebieskie niebo zachwycało czystością i tylko na dalekim horyzoncie widać śnieżnobiałe, siedzące na sobie chmury, które stąd wyglądały jak zaśnieżone czapki gór. Pies pobiegł za nim.
Za ostatnim domem nie było żywej duszy. Stefański usiadł pod drzewem. Przed oczami widział wąski, piaszczysty brzeg, a za nim ocean słonej wody. Starzec po raz kolejny poczuł, jaką jest słabą istotą względem żywiołów natury. Ludzie przychodzą na świat z pustki, chaosu, a potem wszyscy są pochłonięci przez ziemię. Zawsze tak już będzie.
Mrużąc oczy patrzył na morze. Odzwierciedlało ono piękno niebieskiego koloru, a w jego falach rozpadało się złote słońce. Cicho pluskały fale. Stefański siedział, a obrazy z przeszłości same przemykały przed oczami. Dziwne, ale najlepiej pamiętał dzieciństwo i to, jacy byli jego rodzice… Nigdy im za to nie podziękował, Marcie też, nie zdążył. Staruszek doszedł do wniosku, że przeżył dobre życie. Dzieci też miał dobre, tylko nie ma już nikogo na tym świecie. Z wyjątkiem odległej przeszłości – nikogo.
Zaczął śnić. Zasnął, opierając się plecami o sosnę i śniło mu się, że jest młody, silny i biegnie z domu do morza z taką niezwykłą łatwością, jakby wręcz leciał. Pędził, przepełniony po brzegi nieopisanym szczęściem… Biegł obok miejsca, w którym właśnie zasnął i skakał z klifu w dół, ale nie spadł, a wręcz przeciwnie – wznosił się nad morzem, unosił się w kierunku chmur, w kierunku słońca.
Nagle Stefański zdał sobie sprawę, że jest we śnie. Przerażony, wciąż się odwracał. Przy urwisku, pod drzewem, siedział starzec z opuszczoną głową, a pies podbiegł do samej krawędzi i szczeka surowo, jakby próbował powiedzieć coś Wojtkowi, jakby prosił go o powrót…
Znaleźli go wieczorem pod drzewem. Kilka dni później zmarł pies.