Mam przyjaciółkę, która ma na imię Aleksandra, przyjaźnimy się już od trzydziestu lat. Jest uroczą osobą i byłaby wspaniałą matką, ale ona i jej mąż nie mogli mieć własnych dzieci. Mimo tego, że Pan Bóg nie obdarzył ich potomstwem, para nie rozeszła się, bardzo się kochali i postanowili zawsze być razem.
My z mężem mamy własne dzieci, dwie córki. Ola została też ich matką chrzestną, w końcu jest moją najlepszą przyjaciółką i mieszka niedaleko. Ciągle pamiętam, jak bawiła się z moimi dziećmi i nie raz siedziała z nimi, gdy ją poprosiłam, a potem płakałyśmy razem w kuchni, że ona nie ma się z kim w domu pobawić.
Pewnego dnia zadzwonili do niej krewni i powiedzieli, że jedna z dalekich kuzynek ze strony ojca, która postanowiła oddać swoje dziecko do sierocińca. Lekarze rzekomo stwierdzili, że dziecko jest chore i nie było pieniędzy na jego leczenie, a jego matka jest taka, że biega tylko za męskimi spodniami i nie potrzebuje dziecka.
Wtedy Ola opowiedziała mi o tej sytuacji i postanowiła, że musi tam pojechać i zobaczyć chłopca. Jak powiedziała mi później jej bliska krewna, gdy tylko zobaczyła małego i jego biedne oczy, od razu wiedziała, że musi go wziąć do siebie, a jej mąż bez zastanowienia się zgodził.
Oj, nie było im łatwo z tym maleństwem, ponad rok rehabilitacji i wizyt u wszelakich specjalistów. Chłopiec był autystyczny, a mimo to zrobili wszystko, żeby go wyleczyć.
Nie uwierzycie, ale Wiktor ma teraz 24 lata, jest całkiem zwyczajnym młodym człowiekiem, ma dwa wyższe wykształcenie i medale w sporcie. Wczoraj wróciłam z jego ślubu.