Mam krewną, która lubi haftować. Dawała mi swoje haftowane obrazy, a ja chowałam je do szafy. Przed przyjazdem zawsze je wyjmowałam i kładłam w widocznym miejscu, żeby się nie obraziła.
Kiedy przestała haftować, zaczęła robić przetwory. Próbowałam jej delikatnie zasugerować, że my jemy tylko świeże owoce i warzywa, więc nie powinna nam przynosić swoich wyrobów.
Jednak do niej nie docierało to i przyszła z tuzinem różnych „darów natury”. Kiszone ogórki, sałatki z papryki, dżemy truskawkowe… Najciekawsze było to, że słoiki nie były hermetycznie zamknięte, ale po prostu przykryte nylonowymi wieczkami. Bardzo się zdenerwowałam, bo nie chciałam marnować jedzenia. Powtarzałam setki razy: „Nie potrzebujemy tego. Nie jemy!”, a ona i tak robiła swoje.
Od lat nie zjadłam ani jednego słoika jej wyrobów. Co więcej, technologia kulinarna ciotki została wyraźnie naruszona – czuć było nieprzyjemny zapach.
Poprosiła mnie, żebym włożyła słoiki do lodówki, ale powtórzyłam, że nie potrzebuję ogórków i nie mam na nie miejsca. Stwierdziła, że mylę się, ze złości zacisnęła usta i wyszła.
Z jednej strony sumienie dręczyło mnie, że postąpiłam trochę niegrzecznie. Z drugiej strony, dlaczego nie chce słuchać tego, co mówią do niej inni?
Dosłownie godzinę później moja szwagierka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że ciocia przyjeżdża do nich z wizytą. Od razu powiedziałam jej, dlaczego zdecydowała się przyjechać – chce odepchnąć słoiki. Szwagierka stwierdziła, że poradzi sobie z nią już od progu.
Po pewnym czasie ciotka odpuściła. Nie obraża się już i nie zmusza do przyjmowania prezentów. Odwiedziliśmy ją kilka razy, a ona nas. Zdała sobie sprawę, że moje „nie” jest kategoryczne i że nie warto się ze mną sprzeczać. Teraz wiem, by nie brać sobie takich sytuacji do głowy, bo inaczej nie wystarczy na wszystkie komórki nerwowe.