Jestem bardzo gościnną osobą, lubię mieć gości, nie jest to dla mnie ciężarem. Nie przepadam jednak za wizytami u moich znajomych.
Od pięciu lat przyjaźnię się z moją koleżanką Adrianną. Odwiedzamy się nawzajem w domach, obchodzimy razem wszystkie święta i dzielimy się swoimi sekretami. Jednak wizyty u niej, powodują u mnie napięcie.
Każdej wizycie towarzyszą instrukcje: „Posprzątaj po sobie”, „Umyj naczynia”, „Pozamiataj” itp.
Ja przychodzę elegancko ubrana, z makijażem i zrobionymi paznokciami, czy to normalne? Po takich przygotowaniach, nie pachnę już francuskimi perfumami, ale jestem przesiąknięta rybą. Oczywiście po świątecznej atmosferze nie ma już śladu.
Ciekawe jest to, że nie tylko ona ma takie zasady, jeśli chodzi o przyjmowanie gości.
Moja stara znajoma, Agata, zaprosiła mnie kiedyś do siebie. Ona i ja byłyśmy razem na studiach. Miała zbliżającą się, okrągłą rocznicę urodzin i to był powód spotkania. Myślałam, że będzie świętować w jakiejś restauracji, ale nie. Oczywiście byłam bardzo zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że zamierza zrobić imprezę w domu. Mieszka 60 km za miastem, nie byłam zbyt zadowolona z perspektywy pójścia do niej na noc.
Agata rozmawiała ze mną przez telefon o tym, jak przygotowuje się do przyjęcia, kupowała artykuły spożywcze, sprzątała, robiła przygotowania. Ale wciąż miałam jedno pytanie, jak ona zamierza spotkać się z gośćmi w malutkim mieszkaniu?
Nadszedł wreszcie dzień urodzin, wręczyłam solenizantce w prezencie bukiet róż i czerwone wino. Kiedy ją zobaczyłam, złapałam się za głowę. Wyczerpana, blada, bez makijażu, w starym szlafroku. O jakiej atmosferze urodzinowej moglibyśmy mówić?
Natychmiast musiałam przejąć wartę i zacząć jej pomagać. Kuchnia była mała, nie było w niej miejsca dla nas dwojga. Każdy z gości, kto już przyszedł, pomagał przy nakrywaniu stołu, dzięki czemu czuć było zapach gotowanych klopsików, nadziewanych gołąbków i innych smakołyków.
Generalnie nie czułam nóg, ale dałam sobie radę ze wszystkim. Zanim przyszli pozostali goście, jubilatka zmieniła suknię, na inne zabiegi upiększające nie było czasu.
Goście bawili się wesoło, chwaląc zdolności kulinarne gospodyni i wznosząc toasty. Wszystko byłoby w porządku, ale urodziny nie sprawiły przyjemności naszej bohaterce. Uśmiechała się z całych sił, choć tak naprawdę, chciała tylko jednego, zasnąć.
Kiedy wszyscy goście wyszli, zabrałyśmy się za sprzątanie. Ponieważ spałam u niej, moje sumienie nie pozwalało mi uciec od tego „przyjemnego” zajęcia. Przy okazji jej mężczyzna wywinął się od obowiązku i położył się do łóżka.
Poszłyśmy spać po północy, wyczerpane. Kiedy wróciłam do domu, czułam się jak wrak człowieka. To było tak, jakbym nie przyjechała z imprezy, ale kopała ogród.
Zadziwiające jest to, że taka prośba o pomoc w nakryciu stołu jest akceptowana tylko u nas. Kiedy odwiedziłyśmy naszych holenderskich przyjaciół, zauważyłyśmy, że nie wpuszczają oni gości do kuchni.
Nie mam nic przeciwko pomaganiu, ale kiedy to robię, przychodzę po takiej imprezie wykończona, zamiast zrelaksowana. Dlatego nie lubię wychodzić do kogoś, bo zawsze przytrafi mi się pomagać w przyjęciu.
Kiedy ja zapraszam gośćmi, umawiam się na taką godzinę, żebym zdążyła wszystko przygotować sama. Mój stół jest już gotowy, kiedy wchodzą pierwsi uczestnicy imprezy. Poza tym nie lubię, jak ktoś pląta mi się pod nogami w kuchni, a do tego szanuję moich znajomych i nie chcę, żeby wyszli ode mnie zmęczeni.
Którą postawę preferujesz? Moją czy moich przyjaciół?