Zawsze byłam dumna z synów, choć czasami trudno było poradzić sobie z ich uporczywością. Jednak nigdy nie przypuszczałam, że mogą okazać się tak niewdzięczni.
Mieszkam w małej wiosce na Podkarpaciu. W okolicy jest wiele domów, ale też sporo łąk i pól. Ludzie tutaj od lat zajmują się pracą na roli, choć teraz już coraz rzadziej. Takich wsi podobnych do naszej jest wiele.
Mam dwa domy położone obok siebie. Jeden zbudowaliśmy razem z mężem zaraz po ślubie, a drugi dostaliśmy w spadku po jego rodzicach. Niestety, trzy lata temu mąż zmarł. Od długiego czasu leczył się na serce. Przyjmował leki, stałe chodził na kontrole lekarskie, ale to był typ człowieka, który wszystkim się przejmował. Ostrzegałam go, by nie zamartwiał się, bo to mu tylko zaszkodzi, ale i tak robił swoje…
Życzenie męża przed samą śmiercią było takie, by przepisać dom na tego syna, który pierwszy weźmie ślub. Drugi dom, ten w którym mieszkam obecnie, miał trafić do drugiego syna. Mąż chciał by majątek przysłużył się ich nowym rodzinom, całkowicie to popierałam.
Jednak po śmierci ojca synowie coraz częściej zaczęli do mnie przyjeżdżać, zawsze we dwóch. Czułam się osaczona, bo niby po pretekstem rozmowy i pomocy, za każdym razem temat zbaczał na sprawy majątkowe. Bardzo chciałam postąpić zgodnie z wolą męża, ale tak mnie prosili, obiecali zająć się remontami i przekonywali, że pozbędę się zmartwień, bo utrzymywanie takiej nieruchomości, to już nie na moje lata.
Z żalem serca zgodziłam się. Myślałam, że potraktują to z odpowiedzialnością i szacunkiem. Jeszcze nie minęły dwa miesiące, a synowie zdecydowali się sprzedać dziedzictwo ojca. Jestem zrozpaczona. O wszystkim powiedziała mi sąsiadka, która zobaczyła w Internecie ogłoszenie. Moi synowie zdradzili całe zaufanie, jakim ich obdarzyłam i zniweczyli cały trud, który wkładał w ten dom ich ojciec.
Wydzwaniałam do synów o świcie i nocą. Chciałam, by wszystko mi wytłumaczyli. Wierzyłam, że przemówię im do rozsądku. Gdybym wiedziała, co usłyszę na starość, nawet bym nie wybierała ich numerów…
Młodszy syn rzucił mi do słuchawki, że na starość nie potrzeba mi pławić się w bogactwie i luksusie, więc powinnam zapomnieć o domu.
A przecież nic nie spadło mi z nieba… Razem z mężem ciężko pracowaliśmy, wydawaliśmy wszystkie zaoszczędzone pieniądze na utrzymanie obu domów, a takie starsze budynki wymagają ogromnych nakładów.
Zawsze byłam związana z tradycją. Te domy są dla mnie niczym mała ojczyzna. Tam należy moje serce i tam czuje się najlepiej. Nie mogę pojąć, dlaczego moi synowie nie wynieśli z domu tych wartości. Mogli sprzedać domy, oczywiście. Ale niech zaczekaliby na moją śmierć. Z ciężkim żalem patrzę na to, co wyprawiają. Jako matka nie chciałam tego dożyć. Straciłam synów zaraz po wizycie u notariusza. Teraz już żaden nawet nie zadzwoni, wszystko wydaje się być stracone.
Sąsiadka namawia mnie, bym walczyła i poszła do prawnika. Nie sądzę, że da się coś z tym zrobić. Oddałam synom dom, teraz oni sami decydują o jego losie. Chyba tylko sumienie może ich powstrzymać. Dobrze, że mam wsparcie w sąsiadach, oni jedyni rozumieją, co teraz przeżywam.
