Między moim bratem a mną jest różnica 8 lat. On jest starszy. 3 lata temu się ożenił. Chciał zamieszkać u swojej żony, żeby nie mieszkać z naszymi rodzicami. Innego wyboru nie było. Wynajem sporo kosztuje.
Ja jestem żonaty od 7 lat, mamy 5-letniego synka i 3-letnią córeczkę. Moja żona pochodzi z Warszawy. Dlatego tam się przeprowadziłem. Dokładniej, to tam się poznaliśmy. Dostałem pracę w stolicy.
Udało mi się kupić małe mieszkanko. W weekendy często wracałem do domu. Oczywiście, po ślubie rzadko pojawiałem się w swoim mieście. Razem z Martą kupiliśmy kolejne, większe mieszkanie, żeby było więcej miejsca dla dzieci. A tamto zostawiliśmy, tak na przyszłość. Od czasu do czasu je wynajmowaliśmy.
Niedawno otrzymałem wiadomość, że brat razem z rodziną przyjechał do nas w gości i czekają na mnie na dworcu kolejowym. Pojechałem tam natychmiast.
Oczywiście ucieszyłem się, że widzę swojego brata. Dawno się nie widzieliśmy. Nie było mnie w domu przez 4 miesiące. Zadzwonili do mnie rodzice. Zapytali, czy goście bezpiecznie dojechali i zaczęli sugerować, że hotele w stolicy są bardzo drogie i byłoby wspaniale, gdybym ulokował Kamila z żoną i synem w moim starym mieszkaniu. Nie chciałem odmawiać, ale w tym czasie miałem akurat lokatorów w mieszkaniu. Nie mogłem ich przecież wypędzić.
Zjedliśmy lunch, moja żona przygotowała coś na szybko. Zaproponowała, żebyśmy poszli na spacer i żebym pokazał im miasto, a ona w międzyczasie zrobi coś lepszego na obiad.
Zgodziłem się. Zwiedziliśmy prawie całe miasto. Chodziliśmy przez cały dzień i byliśmy strasznie zmęczeni. Zabrałem gości na lody na własny koszt, zaprowadziłem bratanka na karuzelę. Zrobiło się już późno, więc poszliśmy do domu na obiad. Zjedliśmy, chwilę posiedzieliśmy, porozmawialiśmy. Z głupia frant zaproponowałem, że zadzwonię im po taksówkę.
Na początku nie do końca zrozumieli, myśleli, że żartuję. Powtórzyłem więc moje pytanie. Nie będą przecież szli pieszo do hotelu. Nie mieszkaliśmy w centrum. Brat zapytał o moje mieszkanie, ale żona wyjaśniła, że nic im nie obiecaliśmy, a mieszkanie jest zajęte.
A brat zaczął rzucać mi w twarz obelgami. Że niby powinienem zapewnić nocleg rodzinie, a nie wyrzucać ich na ulicę. Zacząłem im proponować różne opcje: mogłem zarezerwować im hotel, hostel, poprosić znajomych o wynajęcie mieszkania.
Ale oczywiście na każdą propozycję odmawiali. Widać było, że chcieli przyjechać do stolicy za darmo i żyć na mój koszt. Uważam jednak, że mam prawo decydować o mieszkaniu, na które sam zarobiłem pieniądze. Nikomu nic nie jestem winien.
Nie mogłem wyeksmitować lokatorów, oni też są ludźmi i zapłacili z miesięcznym wyprzedzeniem. A brat się obraził. Po czym przestał się do mnie odzywać. Może rzeczywiście trochę przesadziłem?